Czasami rodzi się we mnie jakiś głód życia, nie znana tęsknota za spełnieniem się w innych rolach, smakowanie ciała i duszy jeszcze nie poznanej. Odkrywać trzeba do końca.
— Barbara Rosiek

sobota, 31 grudnia 2011

Nie jest dobrze...

Dla mnie to nic. Nowe millenium, nowy wiek czy nowy rok. Dla mnie to jeszcze kolejny dzień, kolejna noc. Słońce, księżyc, gwiazdy pozostaną te same.
— Dalajlama

Dla mnie nie zacznie się fajnie i z nadzieją. Odebrałam wczoraj wynik rezonansu i mam ... guza w oczodole. Czuję się okropnie... Nie mam chcęci do niczego... Zaplanowałam sobie już śmierć i trochę mniej się boję. Najgorzej nie chcę iść do hospicjum i mam obawy co do dalszego losu psów, bo ludzie jakoś sobie beze mnie poradzą...






 Z ostatnią kartką kalendarza zerwij wszystkie złe nastroje, zapomnij o wszystkich nieudanych dniach, przekreśl niewarte w pamięci chwile i wejdź w Nowy Rok jak w nowej szacie wchodzi się na najwspanialszy bal świata. Szampańskiej zabawy Sylwestrowej i szczęśliwego Nowego 2012 Roku !!! Pozdrawiam serdecznie

niedziela, 25 grudnia 2011

Bracia mniejsi.

Artur Schopenhauer
Kto jest okrutny w stosunku do zwierząt, ten nie może być dobrym człowiekiem

Święty Franciszek z Asyżu nazywał zwierzęta "naszymi braćmi mniejszymi". Ale dusza? Czy mają ją zwierzęta? Co tam dusza, są tacy, którzy twierdzą, że zwierzęta mają kontakt ze światem pozazmysłowym. Słowo zwierzę pochodzi z łaciny i oznacza żywe stworzenie, a dosłownie: wszystko, co żyje. Animalis to nic innego jak mający oddech, zaś anima to oddech, powietrze. I byłoby to zasadniczym argumentem w polemice z tymi, którzy odrzucają egzystencję zwierzęcej duszy. Ale nie jest to moim celem. Chodzi mi głownie o to, iż niektórzy uważają, że zwierzęta nie odczuwają bólu albo rozpaczy czy też strachu, że można z nimi robić dosłownie wszystko, bo to tylko zwierzę. Przeraża mnie to, a nawet zauważyłam, że paradoksalnie bardziej obchodzi mnie los zwierząt, niż ludzi. Zwierzęta są najpiękniejszym prezentem, jaki ludzie dostali od Stwórcy. Bo kiedy patrzymy w oczy np. psa, widzimy w nich jego duszę. Ja przynajmniej widzę.
Ostatnio w UWADZE TVN jest prowadzona super akcja medialna, która ma za zadanie uświadamianie społeczeństwa, że "Zwierzęta są jak ludzie. Czują!" Zwałszcza przeraził mnie materiał o schronisku w Korabiewicach. Ponad 500 zwierząt oczekuje na pomoc w byłym schronisku dla zwierząt w Korabiewicach. W ostatnich dniach Magdalenie Sz., która kiedyś prowadziła to schronisko jak i kilku jej pracownikom policja postawiła zarzuty znęcania się nad zwierzętami. Psy są poranione, chore i zagłodzone.  Stoją w boksach bez dostępu do wody i nie mają co jeść. W ostatnich kilku tygodniach Pogotowie dla Zwierząt i Fundacja Viva odebrało kilkadziesiąt zwierząt z byłego schroniska. Zwierzęta jednak w tym miejscu nadal umierają. Wolontariusze obu organizacji odkryli nie tylko wychudzone martwe zwierzęta ale także masowe groby zwierząt.

O nieprawidłowościach w schronisku w Korabiewicach głośno stało się na początku 2011 roku, gdy za pośrednictwem programu „Prosto z Polski” cała Polska dowiedziała się o okrutnym traktowaniu zwierząt w Schronisku w Korabiewicach. W tajemniczych okolicznościach zaginęło tam kilkaset zwierząt. Inne znajdowano chore, zagłodzone lub martwe. Niestety władze gminy, Powiatowy Inspektorat Weterynarii i miejscowi policjanci nie chcieli widzieć tych nieprawidłowości. Informacje o nieprawidłowościach w schronisku pojawiły się wiele lat temu. Kierowniczka przytuliska - Magdalena Sz. nie zapewnia opieki psom, kotom, koniom, niedźwiedziom które zbiera mimo braku możliwości zapewnienia im właściwych warunków bytowania.  Odmawiała i nadal odmawia adopcji zwierząt, doprowadzała do ich rozmnażania, zagryzień, zamarzania czy śmierci na skutek zaniechania leczenia. Z tego co mi jest wiadomo, problem tego schroniska, mimo medialności i ciągłego nagłaśniania tematu, nadal nie został rozwiązany.
Jak rzekł Bernard Shaw: "Im bardziej poznaję ludzi, tym bardziej kocham zwierzęta." Gotowam się pod tym podpisać, gdy zobaczyłam dziś filmik o "nieludzkim" traktowaniu przed śmiercią karpii. Od razu skojarzyło mi się wywożenie Żydów w bydlęcych wagonach do obozów zagłady. Czy człowiek ewoluuje moralnie i etycznie? Mam nadzieję, że tak...

piątek, 23 grudnia 2011

Czy wierzysz w świętego mikołaja?

Najważniejsze jest, by gdzieś istniało to, czym się żyło: i zwyczaje, i święta rodzinne. I dom pełen wspomnień. Najważniejsze jest, by żyć dla powrotu.
— Antoine de Saint-Exupéry


„Generalnie skrypt bazuje na dziecięcej teorii mówiącej o tym, że gdzieś istnieje sobie jakiś Święty Mikołaj, który przyniesie danej osobie prezent mający uwieńczyć jej życie. Ludzie na przyjście Świętego Mikołaja czekają przez różne okresy czasu – niektórzy 10 lat, inni -20, a jeszcze inni 60 lat zanim nie wpadną w rozpacz z powodu nieobecności Świętego Mikołaja”(Eric Berne).
Pierwowzorem postaci Świętego Mikołaja był biskup ubogiej i zaniedbanej diecezji Miry. Choć o jego życiu wiadomo niewiele, stał się on jednym z najpopularniejszych chrześcijańskich świętych na Wschodzie. Pozostał znany jako „cudotwórca”oraz patron kancelistów parafialnych, uczonych, lombardzistów, żeglarzy, małych chłopców, piekarzy, złodziei, podróżnych, dziewic pragnących wyjść za mąż, obrońcą dobytku przed wilkami i ogniem. Jedna z legend głosi, że w czasie klęski głodu biskup mieszkał u pewnego oberżysty, który nie mając mięsa, zamordował trzech chłopców. Pokrajał ich ciała i posolił zamierzając nakarmić nimi gości. Biskup wstrząśnięty tym uczynkiem, przywrócił chłopców do życia.
Inna historia związana z biskupem dotyczy pewnego człowieka, który popadł w nędzę i postanowił sprzedać swoje trzy córki do domu publicznego. Gdy biskup dowiedział się o tym, nocą wrzucił przez komin trzy sakiewki z pieniędzmi. Wpadły one do trzewików i pończoch, które owe córki umieściły przy kominku do osuszenia. Stąd podobno w krajach, w których powszechnie były używane kominki powstał zwyczaj wystawiania przy nich butów i skarpet. Tam, gdzie kominków nie było powstał zwyczaj wkładania dzieciom prezentów pod poduszkę.
Mimo wielu zalet opisywanych w legendach i opowieściach, kościół katolicki w 1969 roku oficjalnie zdjął biskupa ze spisu świętych, nie mogąc go uznać za postać autentyczną. Zezwolił jednak na kontynuowanie kultów lokalnych. W wielu krajach pozostał po nim symbol Świętego Mikołaja przynoszącego podarunki, które mają spełniać nasze najskrytsze marzenia. Jednocześnie, poprzez podarunki od Świętego Mikołaja, co roku bilansują się nasze „dobre” i „złe” uczynki .
Eric Berne, twórca Analizy Transakcyjnej, twierdzi, że „większość ludzi spędza całe życie w oczekiwaniu na Świętego Mikołaja lub któregoś z jego członków rodziny”. Każdy z dorosłych wierzy w swoje własne wersje Świętego Mikołaja, na których buduje swoją opowieść życia, swój scenariusz tego, jak ma wyglądać jego życie. Wiara w Świętego Mikołaja w naszym dorosłym życiu jest oparta na iluzjach „gdyby tylko” i „któregoś dnia”. Cały aparat iluzji działa jak system magiczny obiecujący nagrodę, dobrą wypłatę, skarb i spełnienie. Iluzje pociągają bardziej niż rzeczywistość, powodują porzucanie tego, co jest na rzecz tego, co mogłoby być, choć jest najmniej prawdopodobne. Na rzecz spełnienia iluzji potrafimy długo trwać w oczekiwaniu, w bólu, w toksyczności – bo za każdym oczekiwaniem stoi obietnica lepszego jutra i magicznej siły spełnienia.
Istnieją iluzje uniwersalne typu „jestem nieśmiertelny”, „jestem wszechmocny”, „nikt nie może mi się oprzeć”. Te iluzje w życiu dorosłym realizują się poprzez „wiedzenie lepiej”– czyli ciąg zachowań związanych z wiedzeniem co kto myśli, co czuje, co jest dla kogo dobre, kto w jakim kierunku pójść powinien, co jest prawdą a co nią nie jest.
Iluzje realizują się także poprzez ciąg zachowań typu „tylko ja”, czyli „tylko ja wiem, czego on potrzebuje”, „tylko ja mogę im to powiedzieć”, „tylko ode mnie mogą to przyjąć”, „tylko ja im zostałam”, kto jak nie ja wiem na czym to polega”, „kto jak nie ja może im pomóc”.
W nasze dorosłe życie przenosimy iluzje związane z rodzicielskimi przekazami typu „postępuj właściwie, a nic ci się nie stanie”, „rób, jak ci każę, a wszystko będzie dobrze”, „jeśli tylko się postarasz, to będę ciebie kochać”. Każdy z tych nakazów wiąże nas obietnicą spełnienia, ochrony, miłości i wprowadza nakaz porzucania własnych odczuć i decyzji na rzecz nieokreślonych, posiadających magiczną moc oczekiwań innych.
Moc iluzji tkwi w tym, że często działają na nas silniej niż realne bodźce. Im silniej są one związane z naszymi dziecięcymi doświadczeniami, z przekazami od ważnych postaci rodzicielskich tym bardziej działa nasz wewnętrzny nakaz ich wypełniania. Każde nasze poczucie , że „jeśli tylko się postaram, to może będę lepszy, bardziej kochany, zgrabniejszy, bardziej lubiany, mądrzejszy…” wzmacnia mechanizm nieakceptowania siebie i oddala nas od naszych autentycznych pragnień. Każda myśl, że „któregoś dnia… będzie lepiej, on przestanie pić, dziecko zrozumie mnie, wreszcie odpocznę, znowu będziemy szczęśliwą rodziną, skończą się kłopoty, stanę na własnych nogach” oddala nas od podejmowania decyzji, wkraczania na drogę zmian, weryfikowania swoich postaw.
Wiara w Świętego Mikołaja jest jak przystanek w życiu, na którym tkwimy latami wierząc, że już właśnie zaraz pojawi się ten, który da wypłatę za wszystkie lata czekania.
Póki jesteśmy dziećmi wiara w Świętego Mikołaja dodaje ekscytacji, buduje tajemniczy wymiar życia, cieszy. Jest ona spójna z magicznym typem myślenia dzieci i stanowi punkt przejściowy pomiędzy dziecięcą Arkadią a światem realnych wyzwań, zobowiązań i doświadczeń.
Trwanie w tej wierze w życiu dorosłym zamyka możliwość rozwoju oraz wpływania na własne życie. Konfrontacja z tym, że Święty Mikołaj nie istnieje może być dla wielu ludzi bolesna i szokująca. Pozbycie się iluzji grozi brakiem punktu odniesienia, poczuciem pustki, braku. Nie chodzi więc o pozbywanie się iluzji, lecz o ich zamienianie na realny obraz siebie i otaczającego świata. O weryfikację i konfrontację niesionych z przeszłości nakazów, o wsłuchiwanie się w siebie i w innych, o zawieszanie silnych przekonań na rzecz pytań, eksploracji sytuacji, w których jesteśmy zanurzeni. Im mniej w naszym życiu iluzji, tym więcej autonomii. Przerwanie iluzji o Świętym Mikołaju jest możliwe w każdym momencie naszego życia. Nie wystarczy jedynie wgląd w stare wzorce funkcjonowania, lecz ważna jest aktywność w kierunku zmiany tych wzorców na nowe sposoby zachowywania się, myślenia i odczuwania.

czwartek, 22 grudnia 2011

Idą, idą Święta...

ks. Jan Twardowski
Dawna wigilia


Przyszła mi na wigilię zziębnięta głuchociemna

z gwiazdą jak z jasną twarzą - wigilia przedwojenna
z domem co został jeszcze na cienkiej fotografii
z sercem co nigdy umrzeć porządnie nie potrafi

z niemądrym bardzo piórem skrobiącym w kałamarzu
z przedpotopowym świętym z Piłsudskim w kalendarzu
z mamusią co od nieszczęść zasłonić chciała łzami
podając barszcz czerwony co śmieszył nas uszkami

z lampką z czajnikiem starym wydartym chyba niebu
z całą rodziną jeszcze to znaczy sprzed pogrzebów
Nad stołem mym samotnym zwiesiła czułą głowę
Nad wszystkie figi z makiem - dziś już posoborowe

Przyszła usiadła sobie . Jak żołnierz pomilczała

Jezusa z klasy pierwszej z opłatkiem mi podała

niedziela, 18 grudnia 2011

Ojczulek Stalin


O, Ty, któryś jest jasnym narodów słońcem,
Naszych dni słońcem niegasnącym.
Jaśniej świeci od słońca
Twa mądrość wszechogarniająca.


Aleksiej Nikołajewicz Tołstoj

Stalin dbał o własny wizerunek w społeczeństwie, przedstawiając siebie jako spadkobiercę Lenina. Zlecając służbie bezpieczeństwa wykrywanie nieistniejących spisków kontrrewolucyjnych, podsycał w społeczeństwie atmosferę ciągłego zagrożenia i niepewności. Jednocześnie kreował się na wodza narodu, co objawiało się ogromnym wpływem na życie społeczne i kulturalne.
Odkąd tylko Stalin doszedł do władzy miał manię prześladowczą. Wciąż uważał ze jest obserwowany i prześladowany przez obcych jak i przez współpracowników. Odnosił wrażenie ze zawiązało się kilka spisków, które maja na celu odebrać mu życie. Stąd też w Rosji zwiększono represje. Wzrosła liczba więźniów w więzieniach i łagrach, którzy umierali z powodu regularnych tortur, głodu lub chorób. Ten fakt z kolei świadczy o tym ze Stalin miał  zachwiania emocjonalne. W dzieciństwie był on ofiara przemocy rodzinnej- jego ojciec, który często wracał do domu pod wpływem alkoholu maltretował syna. Jak wiadomo dzieci bite często przenoszą złe nawyki po rodzicach i przepełnione agresja wyładowują napięcie na innych również bijąc bądź znęcając się psychicznie nad nimi. Jednak jak dużą dawkę agresji musiałoby dostać małe dziecko by skumulowała się ona do tego stopnia. Stalin nie miał litości dla innych bez względu czy byli to rodacy czy obcokrajowcy. Niewątpliwie ojciec Stalina wyrządził krzywdę fizyczna i w dużej mierze psychiczna zarówno swojemu dziecku jak i milionom, które Stalin bezwzględnie skazał na śmierć. Rosyjski szewc wychował swoje dziecko na prawdziwego potwora.
Żeby podkreślić jak bezwzględnym człowiekiem stał się Stalin przytoczę tu jego słowa, które wypowiedział podczas jednego z wystąpień: ”Tragedia to śmierć jednego człowiek a, zaś śmierć milionów to statystyka”.
Dużą rolą w stworzeniu osoby „Papy Stalina” odegrała propaganda. Zafałszowania historii w podręcznikach, wszechobecne portrety, posągi i rzeźby przedstawiające przystojnego, wąsatego człowieka o dobrotliwym uśmiechu stworzyły mit o Stalinie jako „ojcu narodu”. Stalin był niewyobrażalnym wprost megalomanem, chętnie przyjmującym hołdy. Z okazji 50. urodzin okrzyknięto go “wodzem światowego proletariatu”, później Stalina określano jako “dobrego, czułego, uwielbianego i kochającego dzieci”. W 1936 r. popularny był plakat Stalina z małą Galą Markizową na ręku. Nieco później jej ojciec został rozstrzelany jako wróg ludu, a matka zabiła się w więzieniu. W 1936 r. Ogłoszono Konstytucję Stalinowską, “najbardziej demokratyczną na świecie”. Stalin faktycznie był przepełniony spiskową obsesją na punkcie zagrożenia idei bolszewizmu oraz utraty władzy. Na gruncie prywatnym okazywał swoje oblicze cynika, pozbawionego jakichkolwiek zasad moralnych. Z czasem ludzie masowe aresztowania zaczęli tłumaczyć sobie nie srogością wodza, a winą samych siebie: ”skoro go wzięli no to pewnie musiał cos przeskrobać”.Ludzie mieli wpojone w umysły, że najgorszym wrogiem i najokrutniejszym są hitlerowskie Niemcy, a skoro Stalin wypowiedział im wojnę i chce bronić przed Hitlerem swojego narodu to znaczy, że jest najlepszym władcą, jakiego mogli sobie wyobrazić. Nagłośnienie i wyolbrzymienie zła Niemców odwróciło uwagę ludzi od tego jak krwawą ceną miało być przypłacone zwycięstwo.Same przemówienia Stalina nie były tak przepełnione pasją, jak te wygłaszane, a wręcz wykrzykiwane przez Hitlera. Mówił spokojnie z przemyśleniem, nie gestykulował i rzadko podnosił głos.Propaganda w połączeniu ze stałą groźbą prześladowań zrobiła ze Stalina półboga, to zjawisko nazwano później kultem jednostki.
Iosif Wissarionowicz Dżugaszwili urodził się 8.12.1878 roku w Gruzji. Był synem szewca i praczki, dzieckiem słabym i chorowitym. Ojciec Iosifa był alkoholikiem i wiele przekazów mówi, że często go bił, co miało pewnie duże znaczenie na ukształtowanie jego psychiki. Uczęszczał do szkoły parafialnej a naukę kontynuował w seminarium duchownym, które ukończył z bardzo dobrymi wynikami. Pisywał wiersze, a 7 z nich zostało opublikowanych w gazecie "Iweria". Tuż po szkole zatrudnił się jako księgowy, ale długo nie popracował, gdyż musiał się ukrywać. Wstąpił do Socjaldemokratycznej Partii Robotniczej Rosji i po roszadach partyjnych opowiedział się po stronie bolszewików. W 1912 roku na wniosek Lenina został zapisany do Komitetu Centralnego i Rosyjskiego Biura KC.
Na przełomie wieków Stalin rabował banki na południu Rosji, prowadził agitacje i czasami dokonywał zamachów.
Brał udział w rewolucji październikowej, po czym został ludowym komisarzem ds. narodowości. W 1919 roku przejął szereg obowiązków związanych ze sprawami personalnymi, co stało się źródłem jego potęgi.
Gdy w 1924 roku zmarł Lenin władzę po nim w Rosji przejął Iosif Stalin eliminując- zabijając przy tym współpracowników, którzy mogliby zagrażać przejęciu przez niego całkowitej władzy. Sam Lenin przed śmiercią wyraził swe obawy, co do Stalina, pisząc w liście do współpracowników:” Obejmując stanowisko sekretarza generalnego Stalin otrzymuje olbrzymią władzę. Nie jestem pewien czy będzie w stanie korzystać z niej z należytą ostrożnością”. Jednak członkowie partii zignorowali ostrzenia Lenina.
Stalin przedstawiał się jako spadkobierca Lenina i chciał kontynuować jego ideologie komunistyczna. Chwalił on pośmiertnie Lenina, wystawiał mu wiele pomników jednak głoszona przez niego ideologie nieco zmodyfikował dorzucając do niej ogromna dawkę terroru i kultu jednostki.

sobota, 17 grudnia 2011

Mam wznowę?

Ciało jest albo beznadziejnie głupie, albo nieskończenie mądre – tak czy inaczej, oszczędzono mu katuszy myślenia, wie tylko, jak trwać i walczyć, dopóki może. [...]. Chce żyć.
S.King

Kiedyś, w 2001, a potem 2007 miałam nieciekawe  i rzadko spotykane schorzenie - guza oczodołu. Strasznie się denerwowałam jaki charakter ma ta zmiana, miałam niesamowite korowody z lekarzami, badaniami, a potem operacjami, były też koszty finansowe związane z leczeniem, a na koniec jeszcze powieka mi się nie chciała podnieść. Dwa razy przeżyłam ten koszmar, na szczęście zmiana okazała się być torbielą bez cech nowowtworowych. Od tygodnia boli mnie znów to samo miejsce i mam wrażenie, że robi się tam gulka. Byłam już u okulisty, który pracuje w akademii (zawsze mnie tam operowano i trza się nastawić na zabieg znów), robiłam usg, teraz mam mieć rezonans oczodołów. Na razie zmiany nie widzi lekarz, nie wyszło nic na usg, ale to nic nie znaczy jeszcze. Trochę dały mi te badania po kieszeni (80 zł- wizyta, 80 zł - usg, rezonans- 650 zł), ale ja nie zamierzam czekać wieczność na nfz, wcześniej umrę albo wykończę się psychicznie. Na coś człowiek przecież musi pieniądze wydawać. Mama mowi, że jestem hipochonryczką, ale ma to i dobrą stronę. Dzięki temu wyszłam obronną ręką z alkoholizmu. Miałam kilkakrotnie wszywany esperal, wielu alkoholików po prostu "zapija go", mimo grożby utraty życia, ja tam obawiam się o siebie, że nigdy bym czegoś takiego nie zrobiła. Na razie strasznie się denerwuję i czekam...
Co poza tym? Ano, widziałam się z opisywaną niegdyś Edytką... Ma już dziewczyna 18 lat. Wyszła nieźle z ostatnich sytuacji krytycznych. Mianowicie pojechała do Dani jako opiekun cioci chorej na raka. Jest tam oficjalnie zatrudniona i zarabia 6.000 zł miesięcznie. Kupiła sobie mnóstwo rzeczy: ubrań, sprzętów... Palnuje iść na prawko i kupić furkę. Super wygląda, włoski ma zrobione, makijaż, ładnie ubrana. Nie odchudza się już, rozśmieszyła mnie, bo zjadła zestaw w McDonaldzie, porcję szarlotki oraz kawę z bitą śmietaną i lodami. Nie ma na razie problemu bo figurę ma modelki. Przechodzi jednak ogromny stres psychiczny i fizyczny. Ciocia jest w IV stadium raka, cierpi na depresję, Edytka robi wszystko w domu:gotuje, pierze sprząta... Palnuje zostać w dani i skończyć tam szkołę, a potem podjąć pracę. Cieszę się, że tak jej się w życiu ułożyło.
Mój "odwieczny" internetowy znajomy jest chyba dla mnie taki ważny, ponieważ jest jakby synonimem mojego taty dla mnie. Tyle widzę w nim jego cech, które mnie drażnią. Teraz jest na mnie obrażony i nie odzywa się... Nigdy pierwszy nie wyciągnął reki do zgody, zawsze ja, identycznie jak mój ojciec...
Moja "ukochana pisarka", która obiecała spotkać się po 15 grudnia, napisała, że jest chora... Szok...
Ponadto miałam "randkę z portalu internetowego" . Pan przyszedł z plamą na swetrze i brudnymi paznokciami, sama zapłaciłam za swą kawę. Ponadto jest w separacji, nie ma rozwodu, dwie małe córcie i ciągle narzeka na swoją sytuację materialną. Kiedy napisałam mu w esie, że jestem chora w związku z guzem, nie odezwał się więcej, hahaha. Faceci to dno...

niedziela, 4 grudnia 2011

Bajka o klatce i otwartych drzwiach.


Jesteś sam, ponieważ tylko ty znasz swoją duszę i potrafisz ją tak utulić,
żeby poczuła się wreszcie szczęśliwa i zaspokojona...
...Żeby więc przestać czuć się samotnym,
trzeba zaprzyjaźnić się ze sobą.
[ Beta Pawlikowska „W dżungli miłości"]

Na afrykańskiej sawannie żyło sobie stado lwów.  Jak to zazwyczaj w takim stadzie bywa, władzę sprawował potężny samiec Leon. Podlegało mu kilka młodszych, jeszcze nie w pełni dojrzałych samców i samic wraz z młodymi, które dbały o to, aby Leon miał zawsze pełny żołądek. Życie płynęło Leonowi na drzemkach pod rachitycznymi akacjami, prawie codziennych posiłkach i wypełnianiu samczego obowiązku wobec samic. I pewnie żyłby tak sobie długie lata, aż  młodszy i silniejszy samiec pozbawiłby go władzy, ale  i wówczas będąc na „lwiej emeryturze"; jako dawnemu władcy żyłoby mu się nie najgorzej. Jednak los przyszykował dla Leona inny scenariusz życia. Pewnego razu na sawannie urządzono polowanie. W nadmorskim, afrykańskim kurorcie postanowiono otworzyć zoo, które byłoby atrakcją dla turystów, niemogących uczestniczyć w prawdziwym safari. No i pech, a może lenistwo, albo brak umiejętności oceny sytuacji sprawiły, że Leon niewiadomo kiedy znalazł się za kratami. Początkowo jego gniew był przeogromny. Rzucał się po klatce i ryczał przeraźliwie,  wydawało się, że lada moment pręty klatki pękną pod naporem ogromnego cielska. Tak było  przez kilka dni, a może tygodni. Jednak po pewnym czasie gniew i złość Leona zaczęły zamierać. Przestał się rzucać, ryczał znacznie ciszej i bez sprzeciwu pochłaniał codzienną porcję mięsa. I tak dumny i groźny król Leon stał się apatycznym i  biernym Leosiem. Jedyne co pozostało w nim z czasów życia na sawannie, to tęsknota za wolnością. Leoś codziennie marzył, jakby to było cudownie, gdyby mógł wrócić do swojego stada. Ponieważ nie mógł tego zrobić, to obwiniał wszystkich dookoła i narzekał na swój parszywy los. I tak upływały Leosiowi dni, tygodnie i miesiące. Aż pewnego poranka, kiedy jak zwykle robił leniwy obchód swojego mini królestwa, zauważył, że drzwi klatki są otwarte. Stanął w nich niepewnie, rozglądając się na boki. Po krótkiej chwili wahania wystawił na zewnątrz łeb, przez ułamek sekundy poczuł w sobie dawnego Leona, zaryczał donośnie i już miał wybiec na wolność, kiedy usłyszał jakiś głos. Rozejrzał się dookoła, ale nikogo nie zobaczył, wówczas uświadomił sobie, że ten głos dobywa się z jego wnętrza. Kiedy tylko wsłuchał się uważnie  w słowa, dawny Leon zniknął, a na jego miejsce znowu powrócił Leoś - narzekający, tchórzliwy i apatyczny lewek. Co Leon usłyszał?
Uciekając możesz się zranić, droga na sawannę będzie trudna i niebezpieczna, co zrobisz jeżeli stado cię nie przyjmie, jak będziesz się czuł gdy porównają cię do nowego władcy...
Leoś podkulił ogon i wrócił do swojej klatki. Później ludzie się dziwili dlaczego nie wykorzystał szansy ucieczki, skoro była tak blisko, przecież jedyne co musiał zrobić, aby zmienić swój los, to wykorzystać swoje możliwości i podjąć ryzyko, jakie niesie ze sobą życie. Za tę niewielką cenę mógł zyskać wolność i cieszyć się pełnią życia. Ale on wolał siedzieć w otwartej klatce, która wprawdzie ogranicza, ale gwarantuje bezpieczeństwo, a ponadto zawsze można przecież ponarzekać.

Aneta Barta

piątek, 2 grudnia 2011

Outsider (poza nawiasem)...


Jeśli potrafisz spędzić z kimś pół godziny w zupełnym milczeniu i nie czuć przy tym wcale skrępowania, ty i osoba ta możecie zostać przyjaciółmi. Jeśli zaś milczenie będzie wam ciążyło, jesteście sobie obcy i nie warto nawet starać się o zadzierzgnięcie przyjaźni.
— Lucy Maud Montgomery

Outsider, autsajder (z ang . outside, na zewnątrz) – człowiek pozostający na uboczu społeczeństwa , nieangażujący się bezpośrednio w bieżące sprawy. Termin ten narodził się prawdopodobnie w latach 60 XX wieku w Stanach Zjednoczonych. Outsiderami nazywano hippisów. Takie zachowanie może być w pełni świadomym działaniem człowieka nie godzącego się na normy, zwyczaje, prawa lub mody aktualnie panujące w społeczeństwie, bądź wynikać z alienacji przez społeczeństwo jednostki niezdolnej do życia w grupie.

wikipedia



Oto obrazek, karta z talii Osho Zen Tarot (5 Tęcz, Monet, czy Pentakli albo Denarów) nazwana tu dodatkowo Outsider.  Pokazuje małe dziecko kurczowo kraty zamkniętej bramy żelaza, patrząc na kolory tęczy poza nią.  A oto jak sam Osho skomentowałó tę kartę : "Małe dziecko widoczne na tej karcie stoi przed bramą i spogląda przez nią. Dziecko jest bardzo małe i sądzi, że nie przejdzie przez bramę. Nie widzi, że brama nie jest zamknięta na łańcuch; wystarczy ją otworzyć. Opuszczeni czy wykluczeni poza nawias zawsze czujemy się jak małe, bezradne dziecko. Nic dziwnego, wszak to uczucie zakorzeniło się w nas mocno w najwcześniejszym dzieciństwie. Problem w tym, że z powodu tego głębokiego przekonania, uczucie to pojawia się w naszym życiu raz po raz, gra jak zepsuta płyta."Żyją we własnym świecie, inaczej niż wszyscy się noszą, za nic mają schematy, granice, stereotypy. Odmieńcy, nonkonformiści, dziwacy. Budzą nasze zdziwienie, a bywa, że i oburzenie. Więc chcemy ich zmieniać. A przecież tacy ludzie przydają światu kolorów i to oni popychają go do przodu.


Zjawisko bycia odmieńcem jest stare jak świat. Od kiedy istnieją systemy społeczne, które narzucają reguły postępowania, istnieją też jednostki, które te reguły łamią. Społeczeństwo zawsze dąży do ujednolicenia, natomiast do odmienności prą przede wszystkim artyści. Paul Verlaine, Jean Arthur Rimbaud, Marcel Proust, Jean Genet, Andre Gide, George Sand. Ich wielkość polega między innymi na tym, że zawsze występowali w obronie wykluczonych, sami będąc wykluczonymi. Świadomie bądź nieświadomie próbują przekroczyć granice wytyczone przez normy społeczne i żyć według własnych standardów. Taka osoba, która stara się żyć po swojemu, doświadcza, po pierwsze, oporu zewnętrznego ze strony środowiska, które źle ocenia kogoś, kto na przykład kosi w niedzielę trawę w ogrodzie, bo tego robić nie wolno.
Outsider przeżywa też – i to po drugie – opór wewnętrzny, który ma źródło w regułach i normach wpojonych jeszcze w dzieciństwie. Takie silne uwewnętrznione normy stara się bezwarunkowo wypełniać, a kiedy je łamie, ma z tego powodu poczucie winy. Strach, że zbliżenie  zobowiązuje nas do tego, że powinniśmy się otworzyć przed drugą osobą, oddać kawałek siebie i poświęcać więcej czasu przyjacielowi, a co gorsza, że ta osoba będzie od nas tego wymagać. To otwarcie spowoduje upadek naszego świata pełnego tajemnic, prywatnych spraw i zwiększonego czasu na własne przyjemności, a wiele osób nie potrafi tego porzucić dla drugiej osoby lub po prostu nie chce. Druga przyczyna to nieumiejętność postawienia się po jednej stronie. W przyjaźni jest tak, że wielokrotnie jesteśmy stawiani przed wyborem strony, przez pytania jak ,,co o nim sądzisz"? To jedno z trudniejszych pytań dla człowieka próbującego być sprawiedliwym i bezstronnym, nie chcącego nikogo urazić. Brak odpowiedzi lub jej sprytne pominięcie spowoduje spadek zaufania u drugiej osoby, co do naszych zamiarów, a bez zaufania przyjaźni nie zbudujemy.
To bardzo dziwne, ale w trakcie jednej z moich sesji terapeutycznych pojawiła się dokładnie taka sama (wypisz wymaluj) scena z mojego dzieciństwa. Kiedy byłam mała i mieszkałam z rodzicami na wsi, dorośli nie pozwalali mi wychodzić poza ogrodzoną posesji, z troski i lęku o to abym nie została rozjechana przez samochód. Bramka wyjściowa z podwórka prowadziła bowiem bezpośrednio na jezdnię. Pamietam siebie, patrzącą spoza zamniętego ogordzenia na dzieci bawiące się swobodnie po drugiej stronie ulicy w chałdzie piachu i tęskniłam do nich, do wspólnej zabawy. Jednak w głowie brzmiał głos rodziców o zakazie wychodzenia poza bramkę, o niebezpieczeństwie i konieczności bycia posłuszną.

Doszłam do wniosku, iż jest to jeden z wzorców, mechanizmów zapisanych w mojej podświadomości, który utrudnia mi nawiązywanie normalnych kontaktów z ludźmi, nieumiejętność swobodnej zabawy, nieufność i poczucie zagrożenia płynące ze świata zewnętrznego i dojmujące, nieuzasadnione poczucie towarzyszące mi przez dotychczasowe życie izolacji, bycia poza naiwasem normalnego życia i strasznej samotności. Jest to uczucie wręcz irracjonalne, nie spowodowane żadnymi realnymi okolicznościami, ale dla mnie jak najbardziej prawdziwe i cięzki do zniesienia.
Czasem mam ochotę po prostu z kimś pogadać i okazuje sie ze z nikim nie jestem na tyle blisko. Zwykle to ja pisze do kogos smsa, a nie odwrotnie i zwykle. Co jest nie tak? Jak to sie dzieje ze w kontaktach międzyludzkich zawsze znajde sie poza kręgiem wspólnych przyjażni.  Mam tak odkąd siegam pamiecia, od przedszkola. Im bardziej chcialam miec koleżanki tym wiecej dla nich robilam i tym bardziej mnie olewały.Teraz juz sie nauczylam szanowac siebie ale to outsiderstwo nadal mnie dosięga. Kończy się tak, że zadajęsię z innym outsiderem, tylko zwykle z takim którego nikt zupełnie nie lubi, a nie z takim który jest outsiderem z własnego wyboru. Gdzie jestklucz? Co jest nie tak? Nie umiem tego zrozumiec. Nie smierdze,ubieram się zwyczajnie, mało mówię i uważam się za osobę nieśmiałą, chociaż pewnie inni by tego o mnie nie powiedzieli. W pracy nie mogłam wbić sie do grupy, mimo iż wszystko było ok, to rozmawialiśmy głownie na temat pracy, o sprawach mniej służbowych rozmawiali tylko między sobą. O CO TU CHODZI ??? CO ROBIE NIE TAK?? Nie mam pojęcia. Nie chodzi o to ze jestem zrozpaczona i szukam przyjaciół, ale o ten fenomen, co sie do mnie przykleił nie wiadomo z jakiego powodu. Rozumiem że bardziej niż na reakcji otoczenia powinnam sie skupic na rozwoju wlasnym, szukaniu pasji, ekscytacji, odkrywaniu nowych lądów -wypełnieniu siebie. Treść w życiu przyciągnie gatunkowo podobnych ludzi?! Czyżbym zyła przeszłością i tym próbowała w jakiś sposób zaimponować. A może ten zwykły świat codzienności jest po prostu nudny? Potrzebuje kogoś z kim można wyskoczyć na kawę- nie faceta a kobiety, koleżanki, psiapsiuły do rozrabiania, ekipy do zrobienia wspólnego grilla, na wypad wakacyjny  na udanego sylwestra . Czemu o to tak trudno? Czemu jedni mogą a ja nie? zagadka stulecia dla mnie.
Z czego wynikaja moje zaniedbania w takim razie? Czy czując ten brak prawdziwej przynależności i majac dyskomfort z tego powodu jest szansa że znajdę coś co da mi prawdziwą radość, a przez to i wolność, niezależność od grupy, która prawdopodobnie potrzebna jest mi tylko dlatego, że ja sama jako jednostka nie istnieję ?

Samotność jest uczuciem wyobcowania, poczuciem braku towarzystwa. Prowadzi do przeżywania stanów przygnębienia, poczucia izolacji. Trwałe poczucie samotności wzmaga podatność na zaburzenia psychiczne i psychosomatyczne. Może także implikować uczucia depresyjne. Istotne jest, że samotność może dotykać nie tylko osób nieśmiałych i wycofanych, ale także takich, które z pozoru wydają się silne, ambitne, pewne siebie i zdecydowane. Samotność może się skrywać za niską samooceną, depresyjnym nastawieniem do świata czy ciągłym poszukiwaniem potwierdzenia siebie w oczach innych.  Samotność podnosi naszą podatność na choroby oraz zwiększa ryzyko przedwczesnej śmierci, a wszystko to, jest spowodowane gorzej funkcjonującym układem immunologicznym. Osoba samotna czuje się nieważna i nieinteresująca. Jest przekonana, że nikt nie ma ochoty na przebywanie z nią, rozmawianie, cieszenie się jej radościami czy pomoc w smutku. Poczucie samotności powstaje nie wtedy, kiedy nikogo koło nas nie ma, ale wówczas, kiedy myślimy o sobie, że jesteśmy: gorsi, niekochani, nieatrakcyjni, nudni, nieważni itd. Samotność jest skutkiem negatywnego nastawienia do siebie, do swojego życia i przyszłości. Powstaje wtedy, kiedy sądzimy, że aby być szczęśliwym, potrzebujemy innych ludzi.  Czujemy się samotni kiedy uważamy, że sympatia, miłość i uznanie innych jest nam niezbędne do życia.
Wiem, że nawet najbardziej kochający partner i grono najlepszych przyjaciół nie uchroni nas od samotności jeżeli sami nie postanowimy, że jej nie chcemy. Przekonanie, że się jest nieatrakcyjnym, mało inteligentnym, nieciekawym, niemającym w życiu celu nie zniknie w obecności drugiej osoby. Owszem, może na jakiś czas skryć się w nas trochę głębiej. Miłe słowa i bliskość drugiej osoby mogą stłumić nasze obawy, ale nie wyeliminują ich zupełnie. Prędzej czy później powrócą do nas i to ze zdwojoną siłą.
Siła do przezwyciężenia samotności tkwi tylko i wyłącznie w nas samych, to nasze nastawienie do siebie, do świata, innych ludzi i do przyszłości, która leży w naszych rękach.

niedziela, 27 listopada 2011

Ludziska, badajta się...


Anthony de Mello
Psychologowie twierdzą, że ludzie chorzy w istocie rzeczy nie chcą naprawdę wyzdrowieć. W chorobie jest im dobrze. Oczekują ulgi, ale nie ma powrotu do zdrowia.
Nie ma lepszej metody na zdrowie, niż zapobieganie chorobie. Jeśli się pojawi, jest nie tylko świadectwem słabości organizmu, ale również groźnym intruzem osłabiającym jego potencjał, wyrządzającym mu często trwałe szkody. Główne czynniki mające wpływ na zdrowie to m.in. palenie tytoniu, odżywianie, aktywność fizyczna, sposób odżywiania się, spożywanie alkoholu oraz sposób, w jaki ludzie zachowują się względem siebie i innych. Badania profilaktyczne powinniśmy przeprowadzać przez całe życiem, w trosce o nasze zdrowie, bo przecież lepiej zapobiegać niż leczyć. Im więcej badań zleci lekarz rodzinny, tym mniej pieniędzy zostanie dla niego z puli, którą dostaje z NFZ. Taki system nie zachęca do wypisywania zleceń. Pozostaje więc wykonanie takich badań odpłatnie. Wiele chorób moglibyśmy uniknąć gdyby, zarówno lekarze, jak i sami pacjenci poświęcali więcej czasu na badanie i mieli na uwadze, że bezpieczniej jest zapobiegać niż leczyć.
Z uwagi na fakt, iż nie mogę liczyć na moją rodzinną, sama ułożyłam sobie harmonogram badań. Co prawda rozklada się on na ponad rok, co powodują niestety bardzo wysokie koszty i konieczność liczenia się z kasą, ale satysfakcja jest spora. Zrobiłam już cytologię (nieodpłatnie), mamografię i jestem w trakcie leczenia uzębienia. Z mamografią miałam dość spory problem, ponieważ mimo robienia tego badania na własną rekę i za własną kasę, potrzebne mi było skierowanie lekarskie (takie są ponoć przepisy Ministra Zdrowia). Lekarka rodzinna nie za bardzo chciała mi je wystawić, skończyło się na wydaniu zaświadczenia, że brak jest przeciwskazań zdrowotnych. To na szczęście wystarczyło. Na razie czekam na wyniki, ale doktor radiolog zwróciła uwagę na pewien szczegół, który ją zaniepokoił w moich piersiach, a którego stanu zdjęcie rtg nie wykaże. Toteż zarejestrowałam się do mojego ginekologa w celu dalszej diagnostyki. Trochę nie niepokoję, ale właśnie po to wykonuję te badania, aby ewentualnie wykryć grożne choroby na ich wczesnym etapie rozwoju. Wcześnie zrobiłam prywatnie morfologię i udałam się z nią do lekarza pierwszego kontaktu. Okazało się, że mam anemie, którą leczyłam już na NFZ. I udało sie, kontonrotlne badania zleciła już moja doktor. Były dobre.
Mam jeszcze cały wykaz badań do zrobienia. Na szczęście do pewnego stopnia stać mnie na nie i wyznaczam sobie na to limitu czasowego. A że ze mnie straszna hiopochondryczka, dodatkowo to mnie uspokoi i uszczęśliwi. Jak kto może, niech się bada więć... Życzę zdrowia...

niedziela, 20 listopada 2011

Fenomen Joanny d'Arc - świętej czy obłąkanej?

Jestem tu przysłana przez Boga, by was wygnać z całej Francji.
J. d'Arc
Joanna d' Arc to, jak wiadomo, francuska bohaterka narodowa, święta Kościoła katolickiego, patronka Francji. Podczas wojny stuletniej poprowadziła armię francuską do kilku ważnych zwycięstw twierdząc, że działa kierowana przez Boga. Pośrednio przyczyniła się do koronacji Karola VII. Została schwytana przez Burgundczyków i przekazana Anglikom, osądzona przez sąd kościelny i spalona na stosie w wieku 19 lat. 24 lata później papież Kalikst III dokonał rewizji decyzji sądu kościelnego. Uniewinnił ją i uznał za męczennicę. Została beatyfikowana w 1909 roku i kanonizowana w 1920.
 Często władcy, dowódcy wojskowi, a nawet duchowni wszczynali lub popierali wojny w imię Boga! W roku 1095, z błogosławieństwem papieża Urbana II, wyruszyła pierwsza krucjata, która miała wyzwolić z rąk pogan „święte miasto” — Jerozolimę. Jednak zanim osiągnęli swój cel, zostali pokonani przez Turków, których gorliwość dla Allaha dorównywała gorliwości krzyżowców dla Trójcy. W sierpniu 1914 rokucar Mikołaj II , wysyłając armię rosyjską przeciwko Niemcom, oznajmił: „Z całej duszy pozdrawiam moich dzielnych żołnierzy i szlachetnych sprzymierzeńców. Bóg jest z nami!”. Błogosławienie żołnierzy bombowca, przed misją, mającą na celu zamordowanie jak najwięcej ludzi, przy pomocy wielotonowych bomb, miliony żołnierzy, zagrzewanych takimi słowami, wyruszyło na front, głęboko wierząc, że Bóg jest po ich stronie. Wielu ludzi sądzi, że aprobuje on walki toczone w imię wolności.
Czytam właśnie książkę "Joanna d'Arc - mit i historia" Timothy Wilson-Smith. Zostałam wychowana w tradycji katolickiej, ale za wyznawczynię tejże religii nie uważam się. Byłam bardzo ciekawa jak obecnie tłumaczy się objawienia doznane przez wspomnianą postać historyczną i w tym celu przejrzałam internet. Spotkałam się z opinią, iż współcześni badacze dowodzą, że szczątki Joanny d'Arc zostały sfałszowane, a bohaterska święta nie istniała. Do badań wykorzystano dwie kości oraz fragment płótna. W wyniku badań jedna z kości okazała się kością udową kota. Druga z kości to fragment ludzkiego żebra pokrytego czarną substancją. Początkowo badacze podejrzewali, że może to być warstwa zwęglonej kości, jednak szczegółowa analiza wykazała, że są to organiczne i mineralne zanieczyszczenia, być może pozostałości preparatu używanego do balsamowania zwłok.
Badacze nadal oczekują na wyniki datowania szczątków metodą radiochronologiczną C14 oraz określenie płci na podstawie badań DNA, jednak już teraz są przekonani, że zawartość depozytu z muzeum w Chinon to nie szczątki słynnej Joanny d'Arc.
Na pewnym forum spotkałam się z teorią, iż dziewczyna była manipulowana przez bliżej nieokreślonych dostojników w celu pobudzenia ducha patrotyzmu u delfina Karola i francuskiego rycerstwa. Chciano, aby stała się symbolem dla ludzi pragnacych wyzwolenia spod angielskiego panowania.
Głosy i Święci, których widziała w światłości przez kilka lat, oznajmili Joannie, że ma misję do spełnienia. Bóg ustami świętych zlecił jej ocalenie Francji: wypędzenie Anglików i doprowadzenie do koronacji prawowitego dziedzica tronu, Karola Delfina. W późnym okresie średniowiecza - epoki barwnej i bardzo zróżnicowanej - narastał ruch mistyczny. Objawienia miały święta Brygida szwedzka i święta Katarzyna ze Sieny. Wizje dotyczyły spraw, na które kobiety średniowieczne dotąd nie miały żadnego wpływu: bogacenia się kleru, reformy Kościoła, moralności królów, polityki. A taki wpływ, nawet na papieży i królów, zaczęły wywierać natchnione kobiety. Tym silniej były odbierane przez ówczesne społeczeństwa. Obydwie święte tej epoki pochodziły wszakże z wyżyn społecznych. W przypadku Joanny, która przyszła z nizin i była niepiśmienna, doszedł jeszcze jeden element: objawienia, których doznała, sama przekuła w czyn. W ciężkiej zbroi, na białym rumaku, z krótko obciętymi włosami, 28 kwietnia 1429 roku ruszyła z Blois na Orlean na czele 3-4 tys. zbrojnych ze sztandarem, który własnoręcznie wyhaftowała: Bóg błogosławiący białe lilie i napis "Jezus-Maria". To był wstrząs dla ówczesnych: kobieta w armii i na jej czele! Wytrzymywała trudy, które zwaliłyby z nóg atletę; raczej nie dowodziła, choć bardzo trudno to ocenić. Natomiast z niesłychaną odwagą prowadziła natarcia, powiewając chorągwią, nie rozlewając krwi ludzkiej. Wygłodniały Orlean był bliski poddania się Anglikom; lecz gdy pojawiła się Joanna, Francuzi z przedziwnym zapałem rzucili się do walki i zdobyli trzy główne basteje.
Święta natchniona przez Boga czy rozhisteryzowana wariatka? - do dziś nie wygasły spory wokół Joanny D`Arc, córki średniowiecznego wieśniaka, która powiodła francuską armię do zwycięskiego boju przeciwko Anglikom. Oskarżona o czary i herezję spłonęła na stosie w wieku dziewiętnastu lat. Joanna już za życia stała się legendą.
Oglądałam też kilka lat temu film Luca Bessona z udzialem Milli Jovovich w roli tytułowej Joanny. Besson próbował "odbrązowić" postać Joanny, ukazuje ją nie jako Świętą Nieomylną Dziewicę, ale z perspektywy schizofreniczki z urazem z dzieciństwa, która pod sztandarem boskiego posłannictwa urządza prywatną wendettę na angielskich najeźdźcach. Joanna zaś u Bessona jest osobą chorą psychicznie, niezrównoważoną prostaczką, prowadzącą wojska w schizowym widzie i wygrywającą przeważnie fartem.
Św. Joanna d’Arc odnosiła sukcesy militarne. Feministki dostrzegają wjej osobie aktywność, talenty przywódcze, niezależność czy odwagę.


Fenomem Joanny nigdy nie został wyjaśniony. Była prawdopodobnie najbardziej znaną kobietą średniowiecza . Jej biografia podkreśla wyjątkowość tej postaci historycznej, fenomen, który sprawił, że kobieta pochodząca z nizin społecznych znalazła się na kartach historii średniowiecznej Europy.
Postać Joanny d'Arc stała się inspiracją dla wielu twórców różnych dzieł sztuki, między innymi Szekspira, Brechta, Bessona ,Cohena czy grupy Red Hot Chili Peppers,fascynuje i pozostaje tajemnicą.

niedziela, 13 listopada 2011

Labirynt

 

    Najbardziej rozpowszechnionym nieporozumieniem jest przypuszczenie, że dawać znaczy "wyrzekać się", że człowiek się czegoś pozbawia lub że się poświęca...


Było sobie królestwo, w którym rządził mądry i uwielbiany przez poddanych król.

Król miał marzenie wybudowania pięknego pałacu, do którego będą przychodzili ludzie, by spędzać z nim czas na ucztach i zabawach. Rozpoczął budowę śniąc o jego wielkości i wspaniałości. Wizja pałacu była ciągle w jego głowie, co jakiś czas się zmieniała, nigdy nie powstał plan, który dawałby pojęcie o kreowanej przez króla przestrzeni. Był wielkim kreatorem, najlepiej przecież wiedział czego potrzebuje, a może raczej wiedział co aktualnie mu się podoba. Wystarczyła jedna wyprawa do innego kraju by wrócił z głową pełną pomysłów na przebudowę komnat, na zmianę wielkości okien, dekoracji, kwiatów w pałacowym ogrodzie. Każdy kolejny nowy kawałek wydawał mu się znacznie piękniejszy od poprzedniego ale nigdy dość doskonały by się nim ucieszyć. Potrzebował kolejnych inspiracji, kolejnych wypraw, spotkań, wyjazdów i powrotów...

Na pytanie dlaczego budowa trwa tak długo odpowiadał zawsze, że szuka czegoś doskonałego, co spowoduje, że poczuje się w pałacu wystarczająco dobrze, by się w nim zatrzymać na dłużej. Nie umiał nazwać czego szuka, ale wiedział, że na pewno to znajdzie, dlatego musiał wyjeżdżać. Ciągle był w podróży - w poszukiwaniu inspiracji, nowości, ekscytujących wielobarwnością obrazów.

Po jakimś czasie stwierdził, że nie za bardzo lubi wracać pałacu, ponieważ towarzyszyło mu tam poczucie jakiegoś braku, czy niedoskonałości, której nie lubił, a która dawała dziwne poczucie kłucia pod sercem. Nie mógł tam nikogo zaprosić, ponieważ nie było tam jeszcze wystarczająco dobrego miejsca dla gości, więc pięknie zdobione komnaty wionęły pustką i dzwoniącą w uszach ciszą. Czasami było mu przykro, bo ludzie nie rozumieli jego geniuszu tworzenia, było mu z tym bardzo źle, bo przecież budował pałac dla nich, chciał tylko żeby cierpliwie zaczekali aż będzie gotowy. Jedyną osobą, która go rozumiała był jego architekt - dopingował go w jego zmianach, przebudowywał pałac z ogromną pasją godną najlepszego przyjaciela! Nigdy mu się nie przeciwstawiał. Ciągle mu towarzyszył, nawet w odległych wyprawach po nowe meble i sprzęty niezbędne do przygotowania kolejnych komnat - prawdziwy przyjaciel, pełen poświęcenia i zrozumienia. Zgadzał się na wszystkie nowe koncepcje i z zapałem zabierał się do kolejnych poprawek i przebudów wielkiego pałacu. Nigdy nie zadawał tych wrednych pytań: Kiedy skończysz budowę? Kiedy zamieszkasz w nowym pałacu? Dlaczego to tak długo trwa? Zawsze z uśmiechem przyjmował kolejną zmianę. Godził się na wszystko czego życzył sobie król, ale w duchu myślał, że wszystko i tak zrobiłby po swojemu. Powoli stał się cieniem zamiast być przyjacielem...
Jedyne trudne pytanie, które go dotknęło i poruszyło zostało zadane przez syna ogrodnika: Dlaczego nie zatrzymujesz się w pałacu na dłużej skoro jest on Twoim domem? zapytało pewnego dnia dziecko, przynosząc naręcze świezych kwiatów do sali koronacyjnej. To słowo "dom" zabrzmiało jakoś mocno w jego głowie, ale szybko odgonił myślenie o nim usprawiedliwiając przed sobą i dzieckiem nieobecność tym, że przecież pałac był w ciągłej budowie. Przecież architekt opiekował się pałacem, "a może nawet go trochę na swój sposób kreował? - pomyślał pewnego dnia król, ale szybko odgonił tę myśl - przecież tylko realizował jego twórcze wizje, które jak rozsypane klocki pojawiały się dzięki kolejnym inspiracjom.
Król lubił przestrzeń, pałac mu jej nie dawał, ogród był za mały, wyprawy niosły ze sobą spotkania z ludźmi, którzy zaczęli go trochę męczyć, więc coraz częściej wymykał się samotnie w miejsca dzikiej przyrody. Tu czuł się wolny, nikt nie zadawał trudnych pytań, nikt niczego nie chciał, nie musiał spełniać niczyich próśb. Zastanawiał się, dlaczego ludzie go męczą, było to ważne pytanie, bo przecież dla nich i spotkań z nimi budował swój piękny pałac. Podczas jednego ze spacerów odkrył, że to czego nie lubi w ludziach to to, że jak zaczyna być z nimi blisko, to oni czegoś od niego chcą, a to przecież ogranicza jego wolność! Jak oni śmią, przecież król ma prawo decydować o sobie, o tym co robi, z kim spędza czas i jakie decyzje podejmuje!
Bycie z ludźmi wiązało się z zależnością, z zobowiązaniami, z pamiętaniem o tym, co dla nich ważne, a przecież królowie tego nie robią, po to są władcami by być niezależnymi od potrzeb innych ludzi!

Podczas jednej z wypraw w lesie zobaczył mały domek, z którego okien biło ciepłe światło, słychać było śmiech dzieci i rozmawiających ze sobą dorosłych. Ostatnie kilka dni spędził sam, więc zatęsknił trochę za towarzystwem ludzi, lubił opowiadać i lubił słuchać mądrości innych. Głosów wydawało się być jednak za dużo jak na taki mały domek! Jak to możliwe, żeby w takiej przestrzeni pomieścić tylu ludzi? Rozejrzał się i zobaczył, że w oddali nadchodzili kolejni z prezentami w rękach. - Uff, to po prostu czyjeś urodziny - pomyślał król - więc liczba ludzi jest uzasadniona.



Nie miał ochoty na świętowanie urodzin - przestarzały zwyczaj i ludzie są skoncentrowani na osobie obchodzącej urodziny, więc nic ciekawego nie czeka go na takim przyjęciu. Już miał odejść, gdy ze zdumieniem zauważył, że ludzie wychodząc z tego domu także nieśli ze sobą w rękach prezenty. Nowości było już za dużo, postanowił się temu przyjrzeć. Zapytał czyj to dom i w odpowiedzi usłyszał, że to dom wróżki.

    - Opowieści starych babek - pomyślał z lekkim szyderstwem - Muszą tu przychodzić naiwni ludzie, szukający pocieszenia w bajkach o dobrych ludziach i spełniających się marzeniach.

Wszedł do środka i zobaczył, że ludzie wchodząc zostawiają prezenty w różnych miejscach, spotykają się ze sobą nawzajem, niekoniecznie nawet witają się czy rozmawiają z wróżką. Ale było to przyjemne miejsce, ciepłe, spokojne, jakieś dziwnie bezpieczne, chociaż dom był mały i w sumie bardzo pospolicie urządzony w środku. Spodziewał się spotkać jakąś miłą staruszkę, jednak zobaczył ładną uśmiechniętą kobietę w zwiewnej kolorowej sukience o twarzy, na której uśmiech zdawał się być stałym gościem. Szeroki uśmiech powodował dziwną lekkość w byciu w tym miejscu. Kiedy ktoś chciał już wychodzić wróżka na odchodne pytała:- Czy znalazłeś odpowiedź na swoje pytanie? Może zechciałbyś zabrać coś, co będzie ci o niej przypominać?
Śmieszne
- pomyślał król -To wróżka nie używa magicznej rożdżki, ani zaklęć tylko pomaga szukać odpowiedzi? I na dodatek pozwala zabierać swoje prezenty?

Wtedy go olśniło, że ci ludzie nie przynoszą prezentów dla niej tylko dla siebie nawzajem i to tworzyło magię tego miejsca - ludzie dawali i brali od siebie nawzajem. Zupełnie tego nie rozumiał, wtedy ona podeszła i zapytała, czy chciałby coś wziąć dla siebie. Rozejrzał się po pokoju.
    - Nic nie przyniosłem, więc nic nie mogę wziąć - powiedział hardo podnosząc głowę. - Nie musisz nic dawać, żeby coś wziąć, wystarczy, że jesteś - powiedziała z uśmiechem. - Nie jestem żebrakiem, jestem królem i niczego nie potrzebuję. Chyba nie wiesz kim jestem. - W takim razie pokaż mi kim jesteś, jak żyjesz i co jest dla ciebie ważne. - Dobrze, zapraszam cię do mojego pałacu, nie jest co prawda jeszcze gotowy na przyjmowanie gości, ale mogę ci go pokazać. Może czegoś się nauczysz w kwestii urządzania domów, ten twój jest mały i strasznie pospolity, powinnaś nauczyć się korzystać z wielu rzeczy. Pamiętaj tylko, że nie mogę zaprosić cię na dłużej, tylko na chwilę, na spacer po pałacu, ponieważ nie jest on jeszcze skończony.

Oprowadzanie po pałacu okazało się być prawdziwą przyjemnością dla niego, chociaż rzadko to wcześniej robił. Nie chciał go pokazywać, żeby ludzie nie widzieli różnych niedoskonałości, które ciągle wymagały poprawy, obawiał się, że mogą coś skrytykować. Ona robiła wrażenie zgadzającej się na wszystko co ludzie do niej przynosili więc wydawała się być niegroźna. Z jakimś dziwnym uwielbieniem patrzyła, kiedy opowiadał, Poza tym była bardzo zajętą ludzkimi sprawami wróżką, więc na pewno przyjdzie tylko na chwilę i potem sobie pójdzie, a on będzie mógł jej pokazać jak mogłaby żyć gdyby tylko chciała, to będzie jego prezent dla niej, kto wie, może nawet podaruje jej jakiś mebel, jeśli uzna, że pasuje do jej małego domku.

Podobał mu się jej uśmiech i to z jakim zachwytem przyjmowała prezenty, które przynosili do jej domu zwykli ludzie. Wiedział, że przepychem pałacu przyćmi jej mały domek i wywoła zachwyt na twarzy. Rozpoczęli spacer po komnatach zamku. Opowiadał o meblach które kupił, kilimach przywiezionych z dalekich krain, kamieniach, które tworzyły mozaiki na podłodze. Wydawało mu się, że idzie w określonym kierunku, ponieważ znał to miejsce, sam je tworzył, zmieniał, poprawiał. W miarę wędrówki coraz więcej było przedmiotów, a coraz mniej jasności, w której części pałacu się znajdują. Zaczął się obawiać, że może nie wystarczyć dnia na obejście całego pałacu i wtedy będzie musiał się nią jakoś zaopiekować, a przecież nie było jeszcze gotowych pokoi dla gości. Ona wpatrzona słuchała jego opowieści, trochę złościło go to, że momentami bardziej podobały się jej barwne kwiaty na dywanie ogrodu u stóp pałacu, niż piękne i bogate marmurowe posadzki, ale w sumie sam z przyjemnością patrzył na ogród, kiedy kolejny okrzyk niemal dziecięcego zachwytu wypełniał wnętrze pokoju. Prawie nie pamiętał jaki jest piękny, kwiaty były takie prozaiczne i każdy właściwie mógł je mieć, dlatego mało poświęcał im uwagi. Ona była tak zwyczajna w tym zasłuchaniu i zapatrzeniu w rzeczywistość, którą wykreował, że sam zaczął się nią na nowo cieszyć, jakby odkrywał zapomniane przez siebie miejsca.

W pewnym momencie stanął przy oknie wielkiej komnaty i z przerażeniem odkrył, że nie wie w której części się znajdują, ani gdzie powinni iść. W jego głowie nie było mapy pałacu! Nie potrafił przewidzieć do jakiego kolejnego pokoju wejdą, co w nim zastaną, jakiej będzie wielkości i jakie ma przeznaczenie... W połowie drogi poczuł, że już nie chce iść dalej, że nie chce odkrywać kolejnych zapomnianych komnat, że one nie niosą ze sobą obrazów, tylko są masą martwych przedmiotów, które otulają go delikatną mgłą smutku. Chciał wrócić, ale nie znał drogi!! Pałac stał się labiryntem pokoi, które nie były uporządkowane, nie łączyły się ze sobą, nie miał w głowie żadnej mapy, która dałaby bezpieczeństwo poruszania się. Wróżka stała wpatrzona w zachodzące słońce mieniące się ciepłymi kolorami, a on stał bezradny, zgubiony we własnej przestrzeni. To miejsce było się dla niego obce i nieprzewidywalne, a przecież budował je przez ostatnie kilka lat, by było pięknym i zachwycającym miejscem dla ludzi, których chciał tu zaprosić.

Ludzie - no właśnie, dla kogo właściwie był ten pałac? Kto czułby się w nim dobrze? Kogo chciał w nim gościć? Właściwie nigdy nikogo nie zapytał w jakim otoczeniu czułby się dobrze, bo przecież to on wiedział najlepiej czego potrzebują inni ludzie i ciągle poprawiał wnętrza dla nich...

Nie wiedział co ma zrobić, czuł, że głowa mu pulsuje, masa myśli powodowała jakąś bitwę, potworny lęk ogarnął całe jego ciało, nie mógł zrobić kroku, chciał uciec, ale nie wiedział w którą stronę ma się poruszać. W jego głowie było mnóstwo myśli, ale one także tworzyły labirynt w którym nie potrafił się odnaleźć.
Wróżka wzięła go delikatnie za rękę i poprosiła, żeby opowiedział jej o ludziach, których spotkał podczas swoich wypraw i emocjach, które tym spotkaniom towarzyszyły. Dotyk jej dłoni okropnie go wystraszył. Była strasznie blisko, przestraszył się, że będzie chciała go poprowadzić przez jego pałac, to byłoby nie do zniesienia, gdyby wiedziała lepiej od niego, jak się po nim poruszać! Ale była przecież wróżką, może użyje zaklęcia i to wszystko magicznie uporządkuje. No tak, ale wtedy będzie musiał być jej wdzięczny, może czegoś będzie od niego chciała, może uporządkuje pałac po swojemu. Nie mógł na to pozwolić. Nie pozwolił jej trzymać się za rękę, ale stał bezradny, nie znajdował odpowiedzi na dziesiątki pytań, które teraz stały się jakąś wojną w jego głowie.

Po co właściwie budował to miejsce? Co było siłą napędową jego działania? Dlaczego było tu tak dużo pustej przestrzeni skoro wypełniało ją tyle pięknych przedmiotów?

Wróżka znowu wsunęła dłoń w jego dłoń i powtórzyła swoją prośbę:

    - Oprowadź mnie po pałacu opowiadając o ludziach, których spotkałeś podczas tych wypraw, o uczuciach, które ci wtedy towarzyszyły.

Uff, nie chciała go prowadzić, poprosiła tylko, by to on ją oprowadził. Była zdana właściwie na niego w tej wielkiej przestrzeni, poczuł się za nią odpowiedzialny w tym chaosie wielkich nieuporządkowanych komnat. Nie bała się, stała i czekała, aż on znajdzie drogę. Cierpliwie stała powtarzając pytanie o ludzi i uczucia. Początkowo w natłoku pędzących myśli nie umiał sobie przypomnieć miejsc, które wiązały się z konkretnymi przedmiotami.
    - Pomyśl o kolorach, o porze dnia, o smaku potraw - powiedziała wróżka.

Tak, to dobrze znał i umiał o tym opowiadać, kiedy zaczął mówić, w jego obrazach powoli pojawili się ludzie. Pamiętał dobrze spotkania, które niosły ze sobą mnóstwo emocji. Zauważył, że przestała patrzeć na ogród, cała była skoncentrowana na nim i jego opowiadaniu. Niemal z uwielbieniem na twarzy słuchała jak opowiadał o ważnych dla niego ludziach. Podczas opowiadania zaczął czuć wspomnienia. Poczuł jak bardzo ważne były te spotkania, jak dużo dawał innym ludziom i jak bardzo oni ubogacali jego, uczyli się od siebie nawzajem, czasami spierali, ale tworzyli, odkrywali, budowali razem, te spotkania były nieustanną drogą ku rozwojowi. Dopytywała o emocje, o kolory, o to, co było dla niego ważne - naprawdę była zainteresowana jego opowiadaniami. Przedmioty nagle gdzieś zniknęły, stały się tłem dla uczuć i spotkań. Opowiadał czego w czasie tych spotkań nauczył, ale też odkrywał, że zostawiał tych ludzi, nie wracał w te same miejsca, zapominając o nich z lęku przed tym, że mogą wejść w jego świat i go zmieniać, a przecież każde spotkanie pozostawiało coś, co go zmieniało - wewnątrz i na zewnątrz - każda komnata była rezultatem innego spotkania. Uczucia pozwalały mu nazywać, czego od nich doświadczył, chociaż słowo miłość było zbyt trudne do wypowiedzenia, ubierał je w przyjaźń, zaufanie, wspólną przygodę, dobre spotkania... Czuł jednak, że są to słowa trochę "zamiast" bo tamto byłoby znowu zbyt zobowiązujące, bo niosłoby ze sobą odpowiedzialność...

Doszli do drzwi wejściowych, wróżka stanęła w geście pożegnania. Z uśmiechem zadała kolejne pytania:

    - Co pomogło ci znaleźć drogę? Co było najważniejsze w tych spotkaniach?Jakie najważniejsze słowa prowadziły cię przez ostatnie kilka godzin spaceru?

Król zamyślił się na chwilę, ale serce od razu znalazło odpowiedź:
    - Dawanie, odpowiedzialność i miłość - DOM...

Wszystkie te drogowskazy były w nim, ukryte w jego sercu, ale on je wyłączył, bojąc się zależności, bo z tym mu się do tej pory te słowa kojarzyły... Teraz patrząc na nie przez pryzmat emocji zobaczył, że dają bezpieczeństwo i jasną przestrzeń, do której każdy może być zaproszony...

Nie potrzebował magicznych zaklęć wróżki. Magia odpowiedzi była w nim, ona zadała tylko zwyczajne pytanie, które pozwoliło otworzyć drzwi serca. Dopiero kiedy zaczął mówić z serca znalazł prawdziwą drogę do domu...


    Dawanie jest najwyższym przejawem mocy. W samym akcie dawania doświadczam mojej siły, bogactwa, mojej potęgi. To doznanie wzmożonej żywotności i mocy napełnia mnie radością. Doświadczam siebie jako uosobienia swych sił, które mogę poświęcić, jako uosobienia pełni życia, toteż przepełnia mnie radość. Dawanie jest bardziej radosne niż otrzymywanie nie dlatego, że jest utratą czegoś, lecz dlatego, że w akcie dawania przejawia się moja żywotność. (E. Fromm, "O sztuce miłości")
Agnieszka Kozak

piątek, 11 listopada 2011

Człowiek magiczny.


Arthur Charles Clarke
Każda wystarczająco zaawansowana technologia jest nierozróżnialna od magii.

Ludzie na co dzień myślący racjonalnie zaczynają wykorzystywać elementy myślenia magicznego gdy wszelkie weryfikowalne metody naprawiania rzeczywistości zawiodą. Np. gdy liczą na wyzdrowienie swoje lub swoich bliskich a medycyna konwencjonalna zawodzi. Badając podłoże wiary w przesądy czy magiczne moce, psychologowie i antropolodzy zwykle zajmowali się uzdrawiaczami, kulturami plemiennymi czy spirytualistami New Age. Jednak równie dobrze mogliby badać własnych sąsiadów, asystentów z laboratorium czy nawet kolegów-naukowców. Nowe badania wykazują, że nawyki tak zwanego magicznego myślenia - jak na przykład wiara w to, że źle życząc nielubianemu koledze czy krewnemu, można sprawić, że zachoruje - są znacznie powszechniejsze niż ludzie to przyznają.
Te nawyki mają mało wspólnego z wiarą religijną, która jest znacznie bardziej złożona. Magiczne myślenie leży u podstaw mnóstwa często niedostrzeganych drobnych rytuałów, które towarzyszą ludziom przez cały dzień.
Wydaje się, że potrzeba takich wierzeń jest zakorzeniona w mózgu - i nie bez powodu. Poczucie posiadania specjalnych mocy podtrzymuje ludzi na duchu w groźnych sytuacjach, pomaga łagodzić codzienne lęki i unikać cierpień psychicznych. W nadmiarze może zaś prowadzić do zachowań kompulsywnych lub łudzenia się. Ten obraz magicznego myślenia pomaga wyjaśnić, dlaczego ludzie uważający się za sceptyków trwają przy dziwnych rytuałach, które wydają się nie mieć sensu, oraz jak pozornie niewinny przesąd może stać się szkodliwy.
Gdyby skłonność do magicznego myślenia nie była niczym więcej niż czczym przesądem, to podczas bezlitosnej ewolucji człowieka powinna była ona zaniknąć u dojrzałych intelektualnie dorosłych.
Obserwator życia we współczesnej Polsce i na całym świecie dostrzega wiele przykładów wypowiedzi i tekstów oraz postępowania i postaw ludzi, które zawierają elementy magiczne i irracjonalne. Przypominają one praktyki uważane niesłusznie za atrybuty wyłącznie minionych czasów i plemion prymitywnych. Uważam je za normalną i naturalną część ludzkiego życia. Nie jest moim celem zawstydzanie tych którzy z neomagii często korzystają i potępienie całości tych zjawisk z perspektywy naukowej. Czasami mam krytyczny stosunek do konkretnych przykładów posługiwania się neomagicznymi praktykami i neomagicznym myśleniem, ze względy na szkody które powodują. W znacznej jednak mierze nie tylko są nieszkodliwe ale wyraźnie pomagają ludziom w życiu i w utrzymywaniu równowagi psychicznej.. Od początków ludzkiej historii człowiek pragnie posługiwać się tajemniczymi rodzajami mocy w celu wywierania wpływu na swoje życie, na świat i na innych ludzi. Wydaje się że to pragnienie pozostaje nadal żywe u schyłku XX wieku. Istnieją ludzie którzy dokonują czarów i ludzie którzy są czarowani. Odprawiamy czary na swój własny choć czasem niepoważny użytek ale istnieją również przykłady odprawiania czarów na wielką skalę i dla wielkich interesów. Praktyki neomagiczne możemy dostrzec w szpitalu i w polityce, w sztuce i w rozrywce, w mediach i w działaniach wielkich grup społecznych  Gdy zawodzą człowieka wiedza, doświadczenie nabyte w przeszłości oraz praktyczne umiejętności, pojawia się poczucie bezradności i niemocy. Zaczyna przeżywać niepokój i obawy oraz pragnienie zmiany swego położenia na lepsze. Uczucia te domagają się jakiegoś działania ale racjonalny ogląd własnej sytuacji pokazuje, że jest ona zbyt trudna, a więc staje się mało użyteczny praktycznie, ponieważ nie dostarcza nadziei.
Człowiek podejmuje więc działania zastępcze, które podsuwa mu wyobraźnia pobudzona przez lęk, pragnienia i nadzieję. Obejmują one symboliczne, metaforyczne lub przybliżone odtworzenie upragnionego celu i czynności, które pomogą ten cel osiągnąć. Bez tej zdolności wielu ludzi w szczególnie trudnych sytuacjach osobistych było by narażonych na lęk, rozpacz, dezorientację i utratę nadziei.
 Każdemu komu nie obca jest psychologia C.G. Junga znane jest zapewne pojęcie synchroniczności. Synchronicznością Jung nazywał korespondowanie ze sobą dwóch z pozoru odmiennych zjawisk na płaszczyźnie sensu. Owe dwa korespondujące ze sobą zjawiska mogą zachodzić równocześnie, lecz może im również towarzyszyć następstwo czasowe. Jako przykład zjawiska synchroniczności Jung opisuje przygodę swojej pacjentki, której śnił się skarabeusz. Gdy siedzieli w gabinecie próbując poprzez analizę dociec znaczenia owego symbolu, coś zaczęło delikatnie stukać za oknem. Jung podszedł wówczas do okna i wpuścił do środka uderzającego skrzydełkami o szybę owada. Owadem owym był żuk, a Jung wpuszczając go do pokoju rzekł: „Oto Pani skarabeusz”. Owo zdarzenie stało się podstawą do późniejszych doświadczeń i obserwacji, i właśnie temuż zdarzeniu zawdzięczamy pojęcie synchroniczności.
Synchroniczność była jednym z największych -  a zarazem najmniej zrozumiałych - odkryć Junga, po części dlatego, że nie można jej docenić nie doświadczając jej osobiście. Odkrycie Junga było dla psychologii tym, czym dla fizyki była teoria względności Einsteina. Zjawisko synchroniczności jest tak nie pasująca do naszego wyobrażenia o naturze rzeczy, a zarazem jej doświadczenie potrafi być tak inspirujące, że sam Jung zwlekał ponad 20 lat z publikacją swoich przemyśleń na ten temat. Jego wizja wszechświata synchronicznego zarazem zawierała w sobie linearną przyczynowość, znaną nam z codzienności, jak też i przekraczała ją w każdą stronę. Wszechświat synchroniczny zarówno równoważył jak i dopełniał zarazem naszą mechanistyczną wizję świata zbudowanego wzdłuż linearnej przyczynowości - dodając do niej komponent spoza czasu, przestrzeni. W chwili synchroniczności dwa skądinąd różnorodne światy - ten przyczynowy i ten nie przyczynowy - zazębiają się o siebie i przenikają zarazem. Z jednej strony jest to forma przejawiania się tych dwóch światów a z drugiej jest to forma manifestacji ich jedności. Synchroniczność  występuje kiedy wychodzimy z osobistego wymiaru naszego doświadczenia i wchodzimy do tego, co nazywa się wymiarem archetypowym. Zdaniem Junga w nieświadomości zbiorowej istnieje wiele różnych archetypów, takich jak archetyp narodzin, śmierci, odrodzenia, bohatera, dziecka, boga, demona, matki ziemi, starego mędrca, persony czyli maski itd. Archetyp cienia jest symbolem dualizmu dobra i zła, a także bezradności. Stanowi on uosobienie zwierzęcej strony naszej natury. Wyraża się w postaci szatana, obrazu piekła i idei grzechu pierworodnego. Już w dzieciństwie natrafiamy na jego sens pod postacią Baby-Jagi. Cień jest odpowiedzialny za pojawienie się w naszej świadomości i w zachowaniu społecznie nieakceptowanych myśli, uczuć i działań. Przed publicznym osądem ukrywa je persona, czyli nasza rola społeczna i zarazem maska.
Istota ludzka w ciągu całego swojego życia poszukuje nieustannie jego sensu. Nie chcąc żyć z dnia na dzień, ale w pełni i świadomie przeżywać własną egzystencję wie, iż największą jego potrzebą i najtrudniejszym zadaniem jest znalezienie celu. Dojrzałości do jej zrozumienia nie zdobywa się od razu, lecz w rezultacie długiego rozwoju i na podstawie przeżytych doświadczeń. Dążąc do odnalezienia głębszego sensu życia trzeba być zdolnym do wyjścia poza granice egzystencji egocentrycznej oraz wierzyć w możliwości wniesienia istotnego wkładu w swoje życie. Jest konieczne, jeśli chce się być zadowolonym z siebie i z tego, co się robi. Trzeba rozwijać własne zasoby wewnętrzne w taki sposób, by uczucia, wyobraźnia i intelekt wzajemnie wspierały się i wzbogacały.
Baśnie od początku ich powstania wykorzystywano w celu przekazania wiedzy, wzbogacenia doświadczenia oraz ukazania różnych wzorów myślenia i działania. Tak więc baśń –jak żaden inny typ literatury- jest nasycona swoistą, charakterystyczną tylko dla siebie symboliką i archetypami sięgającymi jeszcze czasów „przedszkola ludzkości”, których wpływ można odnaleźć niemal we wszystkich dziedzinach działalności człowieka. Najtrafniej potrzebę tę tłumaczy psychologia głębi, która –de facto- od dawna wykorzystuje baśnie jako materiał do swoich badań, wychodząc z założenia, że -ze względu na swoje starożytne korzenie- baśnie stały się integralną częścią naszej historii, kultury i nasz samych. Psychologia głębi podkreśla jednak przede wszystkim znaczenie baśni w aspekcie indywidualnym, jednostkowym; tymczasem baśń posiada przecież wyraźny wymiar uniwersalny i to właśnie ten wymiar podtrzymuje ciągłość naszej ludzkiej historii, kultury i sztuki.

sobota, 5 listopada 2011

Co tam u mnie, Drogi Kumie?


Tradycja, tradycja, tradycja... Jakże my ją kochamy, jak tęsknimy do powtarzanych co roku tych samych rytuałów, potraw, filmów. Codzienność jest zwykle tak szara, że każdy chce pozytywnej odmiany, choćby na jeden, dwa dni.

 Roman Kotliński

Szara codzienność mi nie wystarcza. Popadam w nastroje od euforii do głębokiej depresji. Przy obcych zawsze ukrywam swoją wrodzoną nieśmiałość, a jednak czasami z jakiejś przyczyny boję się nawet odebrać telefon od nieznanego numeru. Głupie, prawda?
Chodzę do Patrycji rannym świtem, jak mam dość leżenia na kanapie, idę sama do kina. Niestety życie pokazało, że nikt się nie chce przyjaźnić. Na portalach społecznościowych jako przyjażń rozumiany jest seks. Pisarka nie wykazuje zainteresowania miją osobą. A mnie nie wystarczają wortualne kontakty. Chcę realnych i częstych.
Instynkt stadny? Cholera wie...
Wczoraj byłam na 4 urodzinach Maksa. Nic prawie tam nie jadłąm, ale w domu miałam napad obżartwa. Normalnie identikos jak z piciem. Wzięłam wczoraj łyka drina i nic... Normalnie się zakrztusiłam, takie mocne, od trunków już odwykłam...
Kasa idzie, sama nie wiem na co... Wychodzi i nie wraca... Nie chce mi się żyć, ale qurwa, żyję... I nic na to nie poradzę...

niedziela, 30 października 2011

Z kulturą i sztuką za pan brat...

Antoni Kępiński
Świat kultury, tzw. noosfera, jest do życia człowiekowi równie potrzebny jak biosfera.

Na terapii  niedawno poruszyłam temat odczuwanej przeze mnie w życiu samotności... Doszłyśmy do wniosku, iż moim celem nie było uzyskanie dyplomu technika weterynarii, a zdobycie grona przyjaciół. A do tego owa szkoła zupełnie się nie nadaje... Psycholożka doradziła mi szukanie kobiecego kręgu.

Kręgi kobiet" (podobnie jak "kręgi mężczyzn") istniały od wieków i w wielu kulturach świata istnieją do dziś, pełniąc tam bardzo ważną rolę. Dawały poczucie wspólnoty. Kobiety starsze, bardziej doświadczone, pomagały młodszym, które dopiero wchodziły na drogę dorosłego, samodzielnego, świadomego życia. Umożliwiały wymianę informacji i doświadczeń wśród trzech pokoleń - babek, matek i córek. W naszym, cywilizowanym świecie, stworzenie takiego prawdziwego kręgu było by bardzo trudne ze względu choćby na brak czasu i odległości nas dzielące.

Przeszukałam internet i w moim mieście nie ma niestety takowego. Postanwiłam sobie jednak częściej wychodzić z domu, i nie tylko do kina. W zeszłym tygodniu wybrałam się na spotkanie z pisarką organozowane przez jedną z bibiotek. Miałam wiele wątpliowści i poniekąd zmusiłam się do pójścia tam. Byłam jednak mile zaskoczona. Autorka bowiem nosi moje nazwisko, wychowała się w tej samej dzielnicy, jest w zbliżonym wieku do mojego i ma podobne zainteresowania. Pani bibliotekarka na siłę zaciągnęła mnie do niej po spotkaniu i przedstawiła nas sobie. Wyszłam pod  niesamowitym wrażeniem tej osoby. Poczułam przez moment silne pokrewieństwo dusz. Wracając do domu czułam się jakbym...była zakochana. Cóż, emocje szybko opadły, Barbara jest osobą niezwykle zajętą , ma wielu przyjaciół i nie sądzę, aby było nam dane się zaprzyjaźnić.

sobota, 29 października 2011

Problem zaparć - wstydliwy, ale chyba dość częsty...




Pan się naśmiewasz z moich dziedzicznych obstrukcji!

Marian Pażdzioch


Czasem krótka wizyta w toalecie, w oczywistym celu, przeradza się w długie posiedzenie. „Wyrabiasz” się mniej niż 3 razy w tygodniu i to z nie lada wysiłkiem? Kłopoty z oddaniem stolca należą do „tych” tematów, które poruszane są podczas rozmów niechętnie. Nie tylko z uwagi na mało interesujące obszary do rozmów, ale z racji poczucia wstydu. Zaparcia traktowane jak coś bardzo krepującego, choć sprawiają wiele problemów z prawidłowym wypróżnianiem i niepokoją, tak naprawdę pozostawiane są często same sobie. Wiele osób sądzi, bowiem, że zaparcia mogą się zdarzać od czasu do czasu i nie ma w takim zjawisku nic nieprawidłowego. Ale czy faktycznie? Informują przecież o nieprawidłowościach w funkcjonowaniu przewodu pokarmowego. Są jednym z pierwszych objawów wskazujących na niektóre stany chorobowe. W dodatku dotyczą sporej liczby osób, cierpi na nie co druga kobieta i co czwarty mężczyzna. Do grupy zagrożonych zaparciami kwalifikują się też osoby w podeszłym wieku, zajmujące siedzące miejsca pracy, prowadzące nieregularny tryb życia. Przyczyny zaparć mogą być rozmaite. Najczęściej jednak ich pojawienie się jest skutkiem nieprawidłowych nawyków żywieniowych, czyli jednostronnej diety oraz braku spożywania błonnika, którego często jest brak lub niedobór w pożywieniu. Także spożywanie niskich ilości płynów bądź niewłaściwe ich dobieranie oraz przewlekły brak ruchu wpływają na wystąpienie zaparć i mogą doprowadzić do ich chronicznego pojawiania się. Zaparcia mogą jednak być jednorazowe, wskutek zmiany warunków otoczenia (np. pobytu w nowym miejscu) lub diety bądź powstać w związku ze zbyt długim przebywaniem w pozycji leżącej. Taki typ zaparć mija zazwyczaj bardzo szybko – albo samoistnie albo po zażyciu środka przeczyszczającego. Wśród zaparć wyróżnia się też takie, które mogą być symptomem poważniejszych schorzeń, takich jak choroba wrzodowa, zapalenie lub kamica pęcherzyka żółciowego. Ostre zaparcia u osób z regularnym rytmem wypróżnień sugerować może przyczynę organiczną, taką jak zapalenie otrzewnej, uchyłków itp. Niestety, czasami zaparcia mogą mieć podłoże nowotworowe, co należy podejrzewać zawsze wtedy, kiedy występują one na zmianę z biegunką. Wśród innych przyczyn zaparć znaleźć mogą się niedoczynność tarczycy, zaburzenia elektrolitowe, guzy lub uszkodzenia ośrodkowego układu nerwowego.                    
Spośród zaparć rozróżnia się:
■ zaparcia atoniczne – zmniejszenie napięcia ścian jelit i zahamowanie perystaltyki,
■ zaparcia spastyczne – nadmierne skurcze mięśni okrężnych jelit – utrudnione przesuwanie się treści pokarmowej.
Przyczyny powstawania zaparć można podzielić na pierwotne i wtórne. Do pierwotnych zalicza się: wolny pasaż treści jelitowej, utrudnione wypróżnienie i zespół nadwrażliwego jelita. Do przyczyn wtórnych zalicza się: zmiany anatomiczne, zaburzenia metaboliczne (cukrzyca, niedoczynność tarczycy, otyłość), zaburzenia neurologiczne i psychiatryczne (choroba Parkinsona, stwardnienie rozsiane, choroby naczyń mózgowych, urazy kręgosłupa, depresja). Do zaparć wtórnych przyczyniają się także przyjmowane leki: przeciwbiegunkowe, przeciwhistaminowe, niektóre psychotropowe, opioidy, leki hipotensyjne, sympatykolityki, niektóre antybiotyki, sole glinu i wapnia. Nieodpowiednia dieta ma również wpływ na zaparcia: spożywanie nadmiaru tłuszczu i węglowodanów przy małej ilości płynów i substancji resztkowych, spożywanie posiłków o różnych porach, siedzący tryb życia oraz brak kontrolowanego wysiłku fizycznego.
W aptekach dostępna jest cała masa środków na bazie roślinnej - senesu, aloesu, kory kruszyny. Można także zastosować czopki glicerynowe, olejek rycynowy lub laktulozę. W niektórych sytuacjach, kiedy stan zdrowia nie pozwala na prawidłowe wypróżnianie lub występuje jego zagrożenie, stosowane sąlewatywy.Ja niestety borykam się z tym problemem całe życie, z mniejszym lub większym efektem. W naszej rodzinie, u kobiet, to chyba nawet problem genetyczny. Ponadto u mnie jest to związane z ze złym stanem psychiki, cierpię na zespół jelita drażliwego.