Czasami rodzi się we mnie jakiś głód życia, nie znana tęsknota za spełnieniem się w innych rolach, smakowanie ciała i duszy jeszcze nie poznanej. Odkrywać trzeba do końca.
— Barbara Rosiek

piątek, 30 września 2011

Jaki dziwny dzień...

Mark Twain
Spraw, aby każdy dzień miał szansę stać się najpiękniejszym dniem twojego życia.

Dziś będzie pamiętnikarsko, a co tam. Od wczoraj zaczęłam się trochę odchudzać, przynajmniej próbować, bo waga, przez moje napady obżarstwa, skoczyła mi prawie do 76 kg. Przestraszyłam się, ponieważ boję się strasznie otyłości. Tym bardziej iż wszystkie kobiety z mojej rodziny cierpią na nadwagę. To chyba mamy w genach, taką skłonność do tycia i przejadania się. Mam teraz trzydniowy, bezpłatny, przymusowu urlop, ponieważ Maks ma anginę i szwagier dostał na niego opiekę. Martwię się Olim, ma coś z tyłeczkiem i weci nie wiedzą co mu jest, a mnie serce się kraje, kiedy patrzę jak to zwierzątko się męczy. Jutro jeszcze spróbuję podać psiakom leki na odrobaczenie. Dziś wyszłam z domu, bo dostaję fioła od takiego siedzenia w samotności, tylko z psami. Nakupiłam sobie ubrań za full kasy /to moja druga kompulsywna obsesja obok objadania się/.  Byłam też na spotkaniu z panem R. poznanym przez interent. A co tam, życie jest krótkie, a mi potrzeba czynnika ludzkiego do szczęscia. Nie nastawiam się na poznanie męża czy partnera, postępuję w myśl poniższej formuły znalezionej w necie:

Zachęcam Cię do spróbowania odmiennego podejścia - nauki tworzenia przyjacielskich relacji z płcią przeciwną, a porzucenia prób wejścia w związek. Te próby – świadome lub podświadome oczekiwania wobec drugiej osoby, by zaspokoiła Twoje potrzeby, uwolniła Cię od samotności, tworzenie sobie fantazji na temat "bycia razem" zaraz na początku relacji - czynią Cię podatnym na manipulacje. Budując relację, trzeba najpierw poznać drugą osobę i dać się poznać jej. Albo relacja się rozwinie, albo nie. Albo przekształci się w związek, albo nie. Uwalniając się od oczekiwań wobec drugiej osoby, uwalniamy się także od obaw, czy zostaną one spełnione.

Powyższe bardzo mi się podoba. Pan R. nie spodobał mni się fizycznie, nie mogłam bym z nim uprawiać seksu, a to także ważne w relacji partnerskiej. Rozmowa była ciekawa, chociaż nie do końca. Wróciłam zaspokojona towarzysko, w dobrym nastroju.

czwartek, 29 września 2011

Życie to nie teatr...

Piotr Łuszcz
Życie to teatrzyk, nikt się nie ogląda, każdy patrzy jak zdobyć główną rolę.

Mężczyzna w życiu powinien zrobić trzy rzeczy: zbudować dom, spłodzić syna i zasadzić drzewo. To niemalże jego życiowy obowiązek, warunek sukcesu i samorealizacji. Rzeczywistość wydaje się być zupełnie inna, wskazując niejako na konflikt ról społecznych. Postępująca emancypacja powoduje, że rola kobiety nie musi być jej przypisana, a może być osiągana. . Dotychczas głęboko zakorzeniona w tradycji rola Polki – Westalki domowego ogniska przechodzi metamorfozę. To Ona coraz częściej wybiera projekt domu, majsterkuje, tapetuje, układa płytki w łazience.   Obserwując obraz współczesnej kobiety, zarówno w mediach jak i życiu codziennym widzimy, że stara się ona dostosować do obecnych realiów. Przede wszystkim liczy się wygląd. Ważne jest, aby kobieta była zadbana i zadowolona ze swojego wyglądu. Dzięki temu zyskuje pewność siebie. Oprócz tego oczekuje się, że będzie posiadała odpowiednie wykształcenie, a „ języki obce nie będą jej obce”. Poza tym kobieta nowoczesna to taka, która potrafi poradzić sobie w każdej sytuacji.
Jak widać taki wizerunek kobiety, aktywnej, wszechstronnie uzdolnionej, gotowej sprostać wszelkim wyzwaniom jest bardzo pozytywny. Niestety z punktu widzenia samych zainteresowanych, czyli nas kobiet, może się to okazać bardzo trudne. Nie każdy potrafi zaplanować cały dzień, tak aby pogodzić pracę z obowiązkami domowymi. Wyzwaniem jest także to, aby każdego dnia wyglądać znakomicie, mieć czas na fryzjera czy kosmetyczkę. Jak to powiedział Picasso...” Istnieją dwa rodzaje kobiet: boginie i wycieraczki.” Skupmy się na tej drugiej części wypowiedzi tego słynnego malarza. Wycieraczki...cóż możemy przez to rozumieć? Zapewne są to kobiety, które sprzątają, gotują, ogólnie rzecz biorąc, zajmują się ogniskiem domowym. Chyba ta rola kobiet w dzisiejszych czasach nie uległa, zaznaczam nie uległa przedawnieniu. Nadal istnieją takie kobiety dla których zajmowanie się domem to priorytet, zaliczając do niego rodzenie dzieci i ich wychowanie, męża, gospodarstwo.

Odgrywając w rodzinnym teatrze życia kilka ról, będąc jednocześnie żoną, matką i córką – mamy do wykonania bardzo trudne zadanie, bo jedne z tych funkcji stoją czasem w opozycji do innych. Prosty przykład: z psychologicznego punktu widzenia córka, która wyszła za mąż, staje się przede wszystkim partnerką swojego męża. Choć nie przestaje być dzieckiem swojej matki, to jest nim już w drugiej lub trzeciej kolejności. Rzadko komu udaje się gładko zmienić swoją życiową rolę. Wymaga to czasu i pracy.
Nazbyt poważnie podchodzimy do dramatu życia i utożsamiamy się z rolami, jakie odgrywamy, zamiast starać się odkryć, kim jesteśmy niezależnie od naszych ról. 

Życie dokładnie przypomina przedstawienie, na które składa się tragedia i komedia, tajemnica i przygoda.  Od dzieciństwa po ostatnie tchnienie człowiek nieustannie, świadomie i nieświadomie, odgrywa swoją rolę w widowisku życia. 
Kiedy wykształcimy w sobie nawyk odgrywania rozmaitych ról, dochodzi do tego, że utożsamiamy się ze światem i z sytuacjami, w jakich się znajdujemy. 
 W teatrze życia człowiek uczy się świadomie grać podwójną rolę.  Jeseśmy obywatelami dwóch światów, świata wewnątrz i na zewnątrz nas.  Dobry aktor zachowuje się tak, aby w żadnych okolicznościach nie tracić równowagi.  Zachowanie spokoju ducha jest kluczem do udanego odgrywania dramatu życia. 
 Przychodzi czas, kiedy wszystkie te  małe dramaty i radości życia przestają być ważne i aktor rozmyśla o zmierzeniu się z nieznanym.  Czasem nieznane budzi w nim lęk, innym  razem odczucia rozczarowania tym, co znane.  To przełomowa chwila.  Wielu godzi się z porażką, ale są tacy, którzy postanawiają pójść śmiało naprzód, zgłębić i odsłonić rzeczywistość.


Zakładamy maski, aby sprawiać wrażenie że jesteśmy silni, kiedy jesteśmy słabi, kiedy mamy wrażenie że sobie nie poradzimy, kiedy wewnętrznie walczymy ze strachem, ze łzami. Zakładamy maski aby sprawiać wrażenie obojętnych w sytuacji kiedy tak naprawdę cierpimy. Zakładamy maski w wielu, wielu sytuacjach osobistych, aby przekonać innych, że wszystko jest o key, w rolach społecznych przekonujących innych, że jesteśmy kompetentni, niezastąpieni.
Jaki naprawdę jestem

Nie daj się zwieść przeze mnie. 
Wyraz mej twarzy niech cię nie zmyli 
Bo tysiąc noszę masek, a żadna nie jest mną. 
Sprawiam wrażenie, że jestem spokojny, 
że wewnątrz mnie i na zewnątrz świeci słońce 
i nie ma zmarszczek. 
Ale nie wierz mi, proszę! 
Pod tym wszystkim, w zamieszaniu, 
samotności i strachu 
Mieszka moje prawdziwe "ja". 

Ukrywam to jednak. Nie chcę by ktoś o tym wiedział. 
W panikę wpadam na samą myśl o tym, 
że ujawnić by się miała słabość ma i strach. 
Maskę więc stwarzam gorączkowo, by za nią się skryć. 
Niech mi pomoże udawać, 
osłoni przed wzrokiem, który wie... 
Lecz takie spojrzenie - świadom jestem tego 
Zbawieniem moim jest właśnie 
Zbawieniem moim jedynym, 
Jeśli temu spojrzeniu towarzyszy 
Przyjęcie mnie jakim jestem, 
I miłość. 

Tego ci wszakże nie mówię. Lękam się, nie śmiem. 
Boję się, że za tym spojrzeniem nie podążają 
akceptacja i miłość. 
I tak zaczyna się masek parada, 
a życie fasadą się staje. Gawędzę z tobą leniwie, 
w tonach uprzejmych powierzchownej rozmowy. 

Mówię wszystko, co naprawdę jest niczym. 
Nic z tego, co we mnie jest wszystkim, co we mnie łka. 
Rutyny więc słowom nie daj się zwieść. 
Uczciwie mówię, nie cierpię ukrywania 
Posłuchaj proszę uważnie! 
I próbuj usłyszeć to, czego nie mówię. 

Wierz mi, chciałbym być sobą, spontaniczny i szczery, 
Lecz trzeba, byś mi dopomógł. 
Musisz trzymać wyciągniętą swą dłoń, nawet wówczas, 
gdy zdaje się, że to ostatnia rzecz, której pragnąłbym 
Za każdym razem, gdy jesteś uprzejmy, 
łagodny i pełen zachęty, 
Me serce skrzydeł dostawać zaczyna, 
malutkich, słabiutkich. 
Twą wrażliwością, współczuciem i mocą zrozumienia 
Życie tchnąć we mnie możesz Chcę byś to wiedział. 

Stwórcą osoby, która jest mną, być możesz 
jeśli się zdecydujesz. 
Tylko Tyś w stanie usunąć mą maskę, 
przerwać mur, za którym się trzęsę. 
Proszę, nie omiń mnie. 
Powiedziano mi kiedyś, że miłość od murów silniejsza. 
I tego się uczepia moja nadzieja 
Obal proszę, te mury silnymi, ale delikatnymi rękoma. 
Bo dziecko to bardzo wrażliwe. 
Kim jestem? Zdziwisz się pewnie, 
że to ktoś, kogo dobrze znasz. 
Każdym ja jestem Mężczyzną i każdą Kobietą, 
których spotykasz. 


Autor nieznany

środa, 28 września 2011

Dla mnie NAJPIĘKNIEJSZY...


"Zastanawiam się, czy inne psy uważają pudle za członków dziwacznej sekty religijnej" -

Rita Rudner

Dostałam maila o nastepującej treści:
Szanowni Państwo,
Serdecznie zapraszamy na imprezę "I love mój york", która odbędzie się 8 października w Galerii Alfa Centrum. Szczegóły pod adresem: http://www.alfacentrum.pl/title,I_love_moj_York_8_10_2011,pid,13,mid,1,event,newsdetails,nid,279.html



Pozdrawiam
Alicja Makowiec
Instruktor Szkolenia Psów Użytkowych ZKwP
Asystent Sędziego Kynologicznego Prób Pracy ZKwP
A oto szczegóły
W programie od godziny 13.00 wybór najpiękniejszego szczeniaka oraz tradycyjny konkurs dla psów rasy Yorkshire Terrier w kategorii: najpiękniejszy, najmodniejszy i mam talent. W finale wybory Miss i Mistera całej imprezy. Wyłonieni zwycięzcy z każdej kategorii otrzymają atrakcyjne nagrody sponsorowane przez partnerów imprezy. Do konkursu mogą zgłaszać się zarówno psy rasowe, jak i te nieposiadające rodowodu.
Zgłoszenie do konkursu powinno zawierać: imię i nazwisko właściciela, nr tel., adres e-mail, imię i płeć Yorka, skan książeczki zdrowia psa (tylko w przypadku zgłaszania szczeniaków) oraz deklarację w której konkurencji bierze udział (najpiękniejszy szczeniak, najpiękniejszy, najmodniejszy, mam talent). Istnieje możliwość wzięcia udziału zarówno we wszystkich konkurencjach jak i tylko w jednej. Ogłoszenie wyników odbędzie się po zakończeniu prezentacji uczestników wszystkich konkurencji.
Zgłosiłam se Haszunię, a co... Wygra czy nie, dla mnie i tak jest najpiękniejszy...

wtorek, 27 września 2011

Psychoterapia

Psychoterapia nie ma zbyt wiele do zaoferowania osobie pozbawionej sumienia, zasad moralnych oraz – jakże często – chęci poprawy.
Kellerman Jonathan


Jeśli czujesz, że nie poradzisz sobie sami ze swoimi problemami, często decydujesz się na zwrócenie o pomoc do psychoterapeuty.Poddanie się psychoterapii ma przede wszystkim na celu poprawę stanu psychofizycznego i  funkcjonowania pacjenta. To jest rozmowa, w której pacjent opowiada terapeucie najbardziej szczerze, jak potrafi, o tym, co przeżywa, co myśli i co się z nim dzieje, a terapeuta daje pacjentowi najlepsze, jak tylko może, rozumienie jego świata wewnętrznego. Psychoterapia to nie jest droga usłana różami, to czasem trudny proces. W trakcie dowiadujemy się o sobie różnych rzeczy i to nie zawsze bywa przyjemne. W jakimś sensie słusznie się boimy, bo żeby zobaczyć siebie bardziej realistycznie, trzeba zobaczyć również swoje słabe strony, swoją agresję czy zawiść, swoją niechęć do innych, do siebie. Człowiek mocno się przed tym broni. Psychoterapia to nic innego jak narzędzie lecznicze, które samo w sobie jednocześnie bywa gorzkim lekarstwem, i warto to wiedzieć. Rozmowa z terapeutą nie polega na tym, że ktoś kogoś pociesza albo poklepuje po ramieniu. To jest szczególna relacja, w której pacjent dostaje od psychoterapeuty lepsze rozumienie swoich motywów, swojego sposobu przeżywania różnych sytuacji i źródeł swojego cierpienia. I w chwili gdy zrozumie, dlaczego robi pewne rzeczy, czyli mówiąc językiem psychoterapii, uzyska wgląd, to wtedy to, co było nieświadome, co jakby pchało nas do różnych działań, staje się świadome, odzyskujemy nad tym kontrolę. Możemy próbować to zmienić.pomoc psychoterapeutyczna znajduje zastosowanie w sytuacjach, gdy człowiek napotyka nieprzezwyciężalne trudności w realizacji swojego życia, związane z doznawaniem nadmiernego lęku bądź innych trudnych do skontrolowania emocji. Trudności tego rodzaju mogą wiązać się w trudnościami w nawiązywaniu relacji, utrzymywaniu ich, prowokowaniem konfliktów lub nadmiernym ich unikaniem, brakiem poczucia swoich praw i suwerenności. Skutkuje to utrzymywaniem się braku wewnętrznego bezpieczeństwa, a w sferze myśli wiąże się z reguły z pesymistycznym spojrzeniem na swoją wartość i życiowe możliwości. Towarzyszyć może temu uczucie życiowego zagubienia, braku trwałego gruntu, wewnętrznej stabilizacji, poczucie braku perspektyw i duchowej bezpłodności. Jednym z przejawów może być różnego rodzaju nerwicowa psychopatologia, w tym też dolegliwości somatyczne, a także poczucie bezsensu życia i niechęci do angażowania się w nie. Może wydawać się wątpliwe, czy szereg rozmów z psychoterapeutą - myślimy tu głównie o psychoterapii indywidualnej - może być źródłem ważnej życiowej reorientacji i przezwyciężenia zakorzenionych cech myślenia i sposobów reagowania. A jednak faktycznie psychoterapia bywa kluczowym doświadczeniem w życiu wielu ludzi, którzy dzięki niej pokonują problemy hamujące realizację ich życiowych pragnień i pozbywają się przy tym objawów zaburzeń emocjonalnych i depresyjnych.

Tutaj pojawia się wymiar, który nie jest namacalny, widoczny gołym okiem, ale taki, który może sprawić, że ktoś polubi siebie, nie będzie musiał stale szukać na zewnątrz, tego co sam od zawsze ma, uwolni się od balastu przeszłości, który stale dźwiga.
Myślę, że człowiek tak bardzo się nie zmienia. Jest taki sam, jak był, ale więcej widzi i więcej rozumie, a przez to może się trochę rozumniej zachowywać. Psychoterapia sprawia, że zaczynamy wreszcie akceptować siebie takimi, jakimi jesteśmy, bez specjalnego upiększania siebie i świata. Ktoś powiedział, że psychoterapia służy temu, żebyśmy histeryczne i wyolbrzymione nieszczęście zmieniali w zwykłe, ludzkie nieszczęście. I ja się z tym zgadzam.

poniedziałek, 26 września 2011

Co tam u mnie - tak ogólnie...

Wiesław Myśliwski
A płakać nad sobą, to jakby trochę i przeciw sobie się płakało. Płacze się zawsze do kogoś [...]. Kiedy nawet nad sobą się płacze, to do kogoś się płacze. Choćby nie wiem jak głęboko w sobie, po kryjomu w sobie, zawsze do kogoś. A ja nawet nie wiem, czy jest ktoś we mnie.

Zrezygnowałam ze szkoły. Doszłam do wniosku, że za dużo nerwów mnie nauka ta kosztuje. Podejrzewam nawet, że własnie ona była powodem mojej niedawnej bezsenności. Dziwnie zbiegło to się bowiem w czasie z momentem, z w którym zaczęłam sie uczyć. Widać starciłam już całkowicie odporność na stres, może nawet na życie. Jestem jak ślimak pozbawiony skorupki, jak jeż bez kolców. Wszystko, najgłupsza przeszkoda na mojej drodze doprowadza mnie do łez i rozpaczy. Cóż, nic na to nie poradzę. Tak już po prostu jest. Kiedy tylko miałam zacząć się uczyć i widziałam ile jest tam materiału do opanowania, ile pamięciówy, zaraz brała mnie jakaś trzęsiączka. Całe dnie potrafiłam płakać bez powodu płakać i czuć dziwny lęk. W ogóle nie mogłam sobie poradzić nawet w pracy, z dziećmi. Podjęłam więc decyzję, nie ma żadnej obiektynej przyczyny, abym musiała tą szkołę skończyć.
Rozmawiałam o tym na terapii i okazało się, że zupełnie inne miałam cele świadome, a inne powiadome kiedy zapisywałam siędo szkoły. Świadomie chcialam zdobyć praktyczne umiejętności, zawód, ale tak naprawdę chodziło mi o zaspokojenie instynktów towarzyskich, o rozrywkę, A tego szkoła owa na pewno dać mi nie może.
Oli, mój większy psiak, jest chory, coś go boli w zadku i skacze jak poparzony po domu, albo biega po mieszkaniu, uciekając przed bólem, bezskutecznie. Kiedy patrzę jak cierpi, chce mi się płakać, lekarze nie wiedzą co mu jest.
Jak zwykle jestem nieszczęsliwa, to mój  stały nastrój.
Dziś byłam w przedszkolu po Maksia i rozmawiałam z jakąś szczupłą blondyną, zastanawiałam się skąd ją znam. Okazało się potem (siostra mi powiedziała), że to dyrektorka. Szczęka mi opadła z wrażenia. Jeszcze pół roku temu ważyła chyba z ponad stówę, a teraz... jest jej połowa. Nie poznałam babeczki, jak to tusza zmienia człowieka, co by nie mówić.

niedziela, 25 września 2011

Czy jestem feministką?


Nienawidzą mnie, bo jestem Żydówką i feministką, zwłaszcza feministką.

Kazimiera Szczuka


Na pewno mam feministyczne poglądy, trudno mi mówić, że kimś jestem, to zaraz tak człowieka szufladkuje. Kolejna rola do zagrania. A ja trochę wiem na ten temat i tak z głębi serca wiele feministycznych poglądów jest mi bliskich. Mam takie marzenie, że gdybym była w związku z mężczyzną, chciałabym byśmy obowiązki domowe wypełniali po równo. W końcu nie każdy facet umie naprawić telewizor czy wytapetować mieszkanie. Dlaczego więc każda babka ma perfekcyjnie śmigać z mopem czy oblegać kuchnię w celu pitraszenia. Jako kobieta samotna, muszę sama radzić sobie z remontami, usterkami, naprawą sprzętu RTV i AGD i jakoś przezyłam. Gotować nie znoszę, do kuchni najlepiej wchodziłabym by zrobić herbaty i całe życie się odchudzam. Wyprać potrafię czasem tak, że rzeczy mają tęczowe nadruki. Więc dlaczego miałabym robić za gospochę? Faceta to już raczej mieć nie będę, pogodziłam się z tym. Kiedyś całe życie poświęcałam marzeniu o poznaniu tego kogoś i tym sposobem wikłałam się w toksyczne związki, a miałam ich parę. Próbowałam być księżniczką, matką polką, ladacznicą i kucharką. Nic to nie dało. Teraz jestem sobą i straciłam szansę na dumne bycie we dwoje. Mam dwa psy, które śpią w łożku, wiem, że mało który mężczyzna to toleruje, jestem za tym by najlepiej miał on swoje lokum, ja mam bowiem kawalerkę i mi samej tam ciasno, a co dopiero z kimś. Nie mam zamiaru już rodzić dzieci, chociaż teoretycznie mogłabym. Mam Maksia i to mi wystarcza, zaspokaja mój instynkt macierzyński. Zawsze w życiu dawałam sobie doskonale radę sama, zdobyłam wyższe i podyplomowe wykształcenie, otrzymałam swego czasu intrantą posadę, jeżdziałam po świecie i rozwijałam zainteresowania. Większość moim byłych zarabiało mniej ode mnie. Nie potrafię ustępować mężczyźnie, drażni mnie u faceta brak oczytania, zarozumialstwo i niedouczenie. Cóż, szkoda tylko, że na stare lata nie będzie z kim trzymać się za ręce...




niedziela, 18 września 2011

Mam ochotę rzucić piekielną szkołę...


Ken Follett
- Posyłanie dziewcząt do szkoły nie ma najmniejszego sensu - stwierdził. - I tak zaraz potem wychodzą za mąż.
W tym tygodniu był drugi weekendowy zjazd w mojej nowej szkole. Miałam wczoraj idziś mam nadal ochotę zrezygnować z tej nauki. Po pierwsze jest: dwudziestolatki, dwudziestoczterolatki, dwudziestoośmiolatki, potem długo gługo nic i jestem ja. Nie potrafię nawiązać tam z nikim kontaku, a w sumie na studiach i różnych podyplomówkach miałam zawsze jakieś bliskie koleżanki. To jest potrzebne, aby rozmawiać na przerwach, czasem wracać razem do domu, czasem wymienić się notatkami. A tu nie mam do kogo gęby otworzyć. Bździunie zgrywają się na całkowicie odmóżdżone panienki, choć wiem, że posiadaja wiedzę i zdolności przeogromne.Wiem, że to ich zbójeckie prawo tak się zachowywać, w końcu to normalne w ich wieku. Ulubione tematy to imprezy, konie, żarty w stylu gumki myszki i rozmowy o uczelniach, gdzie można studiować weterynarię i zootechnikę, Przepraszam bardzo, ale ja już zt ego wszytskiego niestety dawno wyrosłam. Zobaczyłam teraz iż, w każdym wieku ma świat patrzy się z zupełnie innj strony. Ponadto jestem tam prawdopodobnie osobą dysponującą najniższą wiedzą z zakresu biologii. Większość jest po biologii i zootechnice, albo świeżo po nowej maturze (z biologią włącznie). Pani Doktor od anatomii i fizjologii zwierząt zapiernicza z materiałem jak szalona, mam odciski na rekąch od pisania (spróbuj non stop notować przez 6 godzin dziennie) i powtarza jak katarynka, że przecież my to już wszystko wiemy, że to tylko powtórka, a mi oczy robią się duże jak spodki, ponioeważ ja nigdy czegoś takiego nie uczyłam się. Wiedzy do ogarnięcia jest mnóstwo, a dla mnie bez podstaw teoretycznych podwójnie więcej niż dla innych. Z racji wieku nie łapię już materiału tak szybko jak w młodości. Teraz moje życie będzie polegało na pracy i wkuwaniu.
Ponadto jestem zupełnie nieodporna na stres, a właściwie nieodporna na życie. Pamiętam jak jeszcze kiedyś , czy to pracowałam jako kierownik czy studiowałam na UG czy innych podyplomówkach to ze stresu potrafiłam cierpieć na bezsenność, wypadały mi kilkakrtonie włosy i zostawały łyse placki. Wczoraj mieliśmy pierwszy sprawdzian z wiedzy o komórce, uczyłam się do niego 5 dni po dwie, trzy godzinyn dziennie, a to jest zaledwie kropla w morzu wiedzy, którą trzeba posiąść w tej szkole. I prawdopodobnie nie zaliczyłam tego testu, a tak się przy tym zdenerwowałam, że miałam mdłości i kręciło mi się w głowie. Strasznie się denerwuję, że się tego nie nauczę, że nie zaliczę jakiego kolokwium czy egzaminu, że tego jest tak dużo. Do czego właściwie mi ta szkoła jest potrzeba? Na dobrą sprawę do niczego konkretnego. Czy aby nie funduję sobie za dwieście złotych miesięcznie (wakacje też, a jak?) bezcelowej drogi przez mękę?

środa, 14 września 2011

Cholera, a co to znowu...

Naucz się lubić bezsenne noce, jak dzieci lubią cierpkie owoce.
— Jan Izydor Sztaudynger
Dopadło mnie ... Czuję się potwornie, boli mnie głowa, wszystkie mięśnie, w oczach mam piasek... Leżę cały dzień w wyrku... Ostatnie trzy noce z rzędu cierpię na bezsenność. Początkowo zasypiałam o 5 nad ranem i spałam do 14-15. A dziś zarwana cała noc i niewyspany dzień, gdzie nie jestem w stanie za nic się wziąść. Cholera, co się znowu ze mną dzieje? Nie mam pojęcia, wczoraj nawet zażylam leki nasenne i nic mi to nie dało. Nie wiem co będzie dalej... Jestem załamana...

poniedziałek, 12 września 2011

Kurcze, ja się uczę...aż sama w to nie wierzę...


Bardzo niewiele kobiet jest w stanie dokonać czegoś w nauce. Własnej córki nie posłałbym na fizykę. Jestem rad, że moja żona nie zna się na sprawach naukowych - w przeciwieństwie do pierwszej żony.
Albert Einstein



środa, 7 września 2011

Po co mi mój pies (a właściwie dwa psy) ;)?


Na początku Bóg stworzył człowieka, ale widząc go tak słabym, dał mu psa" - /Alfons Toussenel/
Ostatnio w jednym z miesięczników przeczytałam artykuł dotyczący zjawiska posiadania przez Polaków dużej ilości psów. Autor zastanawia się dlaczego tak jest i rozważa różne koncepcje. Jestem szczęśliwą posiadaczką psa, kolejnego już, dlatego także się nad tym zastanowiłam.

Tradycyjny obrazek rodzinnej szczęśliwości promowany w mediach, zwłaszcza w reklamach, to tata, mama, dwoje dzieci i pies. Dlaczego jednak nasze schroniska są tak przepełnione, prawodawca nie robi nic w kierunku poprawy zwierząt maltretowanych, a ludzie potrafią "ukochanego pupila" zostawic w lesie przywiązanego do drzewa. Nikt chyba nie zna odpowiedzi na te pytania.

Jestem osobą, która żyje sama, nie założyłam rodziny. Jako dziecko zawsze marzyłam żeby miec psa. Rodzice nigdy nie chcieli się na to zgodzic.Kiedyś, jako mała dziewczynka, przyniosłam do domu szczeniaka. Został on po pewnym czasie oddany do schorniska przez rodziców, bo sikał w mieszkaniu. Jako osoba dorosła, posiadająca swoje lokum, nie mogłam zdecydowac się na posiadanie psa, ponieważ pracowałam, wyjeżdżałam i odpowiedzialnie obawiałam się, że nie poradzę sobie z obowiązkami wobec zwierzaka.
Kiedy zamieszkałam z moim obecnie eks narzeczonym, wzięliśmy sobie psa. W dwie osoby łatwiej było zapiewni mu należytą opiekę. Facet odszedł, a pies pozostał. I tak jest do dziś.  Niektórzy mówią, że jako stara panna, do tego bezdzietna, mam przynajmniej do kogo "gębę otworzyc", a stara panna podobno często ma jakiegoś zwierzaka. :) Jest w tym wiele prawdy, nie zaprzeczam.

Wolę mojego psa od wielu ludzi. Od nich zaznałam krzywdy, zawodu, a pies kocha mnie bezinteresownie. Mam o kogo dbac, nie marudzi i pójdzie ze mną na spacer np. nad morze. Nie kuszą go inni właściciele /jak moich byłych nowo poznane panny/, wybrał mnie, a ja jego i tak już chyba pozostanie. Trochę ironizuję w tym swoim pisaniu, ale wolę humorystycznie podchodzic do swojej samotności. Dośc już uzalania się. Życie ma byc radosne.

A właśnie mój pies daje mi radośc. Może jakis psycholog czy terapeuta skrytykowałby mnie i stwierdził, że mój pies stał sie dla mnie niezastąpioną, bliską istotą, pocieszycielem, powiernikiem i oparciem. Kimś kto mnie kocha, robi to wspaniale i cudownie okazuje. Pokazuje tą miłośc całym sobą. Niezależnie od wszystkiego wita mnie z radością. Jego uczucie do mnie jest bezwarunkowe i wielkie. Jest częscią mojej autoterapii na depresję i lekiem na samotnośc.

Są mu obce gierki i manipulacje. Kocha i już. Okazuje swoje potrzeby, nie czeka, aż się domyślę czego on chce. Ja wiem, że mam trudności z dawaniem i przyjmowaniem, w związku z czym często odsuwam się od innych, uciekam. Z psem bliskośc jest mi łatwiejsza, on niczego nie żąda. Nie zaznaję dotyku innych ludzi, a on śpi mi na kolanach, bawi się ze mną jak dziecko, liże mnie po twarzy, a ja zanurzam twarz w jego futrze.

Tak, to prawda przyznaję się do tego wszystkiego bez bicia. Ale chcę akceptowac siebie taką jaką jestem w rzeczywistości, a moje życie pokochac takim jakie ono jest, dośc ściemy. Dodam tylko, iż naukowo dowiedzione zostało, że pies to świetny terapeuta. Ludzie chorzy, starsi i opuszczeni, niepełnosprawne bądż opóźnione w rozwoju dzieci -mając przy swoim boku psa, są weselsi i pełni chęci do życia. Czując się akceptowanymi, ważnymi inaczej podchodzą do codziennych problemów, łatwiej im pokonywac bariery jakie napotykają w życiu.

Ciepło ciała psa, miękkośc jego sierści sprawia, że mięsnie rozluźniają się, ustępuje napięcie, a organizm wydziela endorfiny. Myślę, że dzięki mojemu psu staję się bardziej otwarta na innych, wyzwalam swoją kreatywnośc, przełamuję lęki, wyzwalam spontanicznoścw okazywaniu uczuc.

wtorek, 6 września 2011

Mam kolejny, bezpłatny urlopik...

"W gruncie rzeczy urlop to rzecz ogromnie męcząca: co dzień trzeba szukać sposobu, jak zabić czas. Simone de Beauvoir "

Moja siostra z rodziną ma dwutygodniowy urlop. Wyjechali sobie w góry. Co za tym idzie ja też mam kolejne, bezpłatne wakacje. Oczywiście, wypłaty znowu jeszcze nie dostałam za ubiegły miesiąc. Heh...
Wydaję tylko pieniądze i nudzę się. Jak zwykle czuję się bardzo samotna. Jem też dużo słodyczny, nawet nie wiem ile ważę, boję się wejść na wagę, jestem nieszczęśliwa.
Mój kolega o charyźmie pantofelka wyjechał na darmowy wywczas zorganizowany przez fundację dla niepełnosprawnych, która pomogła mu znaleść pracę. Moja terapeucica ostatnio powiedziała mi, że wychodwałam sobie potwora na własnej piersi. Zmobilizowałam go do diametralnej zmiany jego życia, wysłuchuję jego zwierzeń, wiem o nim wszystko. On nawet nie pamięta do jakiej szkoły ja poszłam, że w weekendy mam zajęcia, nie zapytał mnie jak poradziłam sobie z naprawą mojego laptopa, właściwie moje codzienne życie ma w głębokim poszanowaniu, jak to się ironicznie mawia. A mieni się być mym przyjacielem, "jestem ponoć dla niego całym światem", niby zadaje mi jakieś pytania mnie dotyczące, ale za chwilę już nic z tego nie pamięta. Terapeutka powiedziała mi, że wcale nie jest dziwne, że czuję do niego żal za brak zainteresowania moimi sprawami. Jest to pewnie taki rodzaj człowieka, którego struktura psychiczna jest dość ograniczona i naprawdę ma on problemy z zapamiętywaniem takich informacji. Jednak nie da się ukryć jej zdaniem, że to egocentryk i ja w tym układzie jestem stroną wspierającą, tą, która daje, a nie wiele otrzymuje w zamian. Stąd żal do niego, Traktuje mnie trochę jak taką matkę, która zawsze coś zaradzi i zadecyduje za synka. W swojej dość niskiej intelektualnej sprawności, uważa, że bez problemów moglibyśmy być parą, że mam do niego kosmiczne pretensje, przecież on zaspakaja moje potrzeby emocjonalone, czego ja od nie go właściwie chcę. Ponadto odkąd zaczął pracować i "poszedł między ludzi", już nie jestem dla niego taka ważna. Rzadko się odzywa, a kiedyś potrafił wydzwaniać i psać smsy non stop, kiedy tylko przez godzine nie wiedział co sie ze mna dzieje. Teraz na intergracji w ogóle nie napisze nawet jak mu tam jest.
A ja czuję się jakaś porzucona, wykorzystana, sama nie wiem... Jak by ktoś mnie zdradził.... oszukał... Już byłam dla jednego księżniczką, całował moje stopy, a potem okazało się, że mamy w jego mniemaniu odmienne poczucie estetyki, że tak naprawdę nie alceptował mnie, myslał jedynie, że z czasem się zmienię. Znowu dałam sie zrobić w konia. Wszyscy faceci są tacy sami.
Inny, z którym rozmawiam czasem na gg ciągle pije piwko, zimną perełkę, na moje uwagi, iż jest alkoholikiem oburza się i stwierdza, że jest smakoszem. Ożesz, ja znam setki alkoholików i żaden w fazie czynnej nie nazwał swego uzależnienia po imieniu. Ale nie o to chodzi, ja pytam: gdzie są normalni faceci, choć jeden, taki dla mnie? Pewnie jestem głupia i naiwna, pomimo wejścia w druga połowę życia, takiego po prostu nie ma...

poniedziałek, 5 września 2011

W szkolnej ławie...




Wiesław Myśliwski
Czy skończyłem jakąś szkołę, pyta pan? To zależy, co pan rozumie przez szkołę. Według mnie skończyłem niejedną, choć nie mam żadnych świadectw. Bo też żeby coś umieć, czy musi się latami siedzieć w ławce? Wystarczy, że chce się umieć.

W sobotę po długiej przerwie ponownie zasiadłam w szkolnej ławie, hehe. Uczę się w Studium Policealnym na kierunku technik weterynarii. Sama nie wiem po co mi ta szkoła, ukończyłam już w moim 40-letnim życiu szereg szkół, nie tylko podstawowych... ;))) i jakoś nie pracuję w żadnym z zawodów, a wykształcenie wcale nie pomaga mi w znalezieniu wymarzonej pracy. Jednak poszłam, żeby coś robić, wydaje mi się, że człowiek nie może żyć bez działania i pracy, jakiejkolwiek. Inaczej życie traci sens i staje się beznadziejne, przynajmniej tak jest w moim przypadku. Szkoła do tanich nie należy, ale po to poszłam pracować do siostry. Materiału do opanowania jest od zarąbania, biologia, biochemia, genetyka... Przyznam, że trudne to dla mnie i będzie wymagało zakuwu. Zajęcia trwają po 9 godzin, wysiadła mi przez weekend ręka od nieustannego , szybkiego pisania. Towarzysko - bez szans... Jestem najstrasza, następna osoba wiekowo w kolei po mnie ma chyba 28 lat... Reszta młode dziunie po maturze, mogłabym być ich mamusią i ... dwóch chłopaków. Z tymi jedynie trochę rozmawiam... Szczerze mówiąc jestem trochę zawiedziona towarzystwem, jestem tam chyba postrzegana jako dinozaur i panny z lekka mnie unikają. Chociaż wiedziałam, że tak będzie... Ale człek ma zawsze głupią nadzieję... Ogólnie jednak mam jakiś cel do realizacji i zajęcie w postaci nauki, obym nie uległa stresowi, panika ogarniała mnie już na pierwszych zajęciach i żeby mi znów łyse placki na głowie się nie porobiły, co w przeszłości miało miejsce. Na ksiązki wydałam już około 200 zł, a to chyba jeszcze nie koniec, na szkołę na razie 400 zł, ale co miesiąc pójdzie 200 zł i za wakacje po 100 zł za miesiac. Ale nie ma nic za darmo...
Zrodziło się też pierwsze marzenie...chciałabym mieć hotel dla psów. Mam działkę na wsi, 60 km za Gdańskiem, ale sama nie dam rady tego zrealizować. Przede wszystkim niezbędny jest samochód, bo bez transportu nie ma szans. Ja niestety jestem niewyuczalna jeżeli chodzi o prowadzenie pojazdu. Musiałabym mieć współpracownika, najlepiej faceta umiejącego zręcznie coś zrobić fizycznie, coś zbudować, naprawić, takiego majsterklepkę. I stroniącego od alkoholu, z wiadomych powodów. Heh, ale gdzie takiego znaleść...

sobota, 3 września 2011

Kryzys - bleee, nie lubię, nie lubię...


Kiedy pojawiają się pytania, na które nie ma odpowiedzi, to znaczy, że nastąpił kryzys.
— Ryszard Kapuściński 


KRYZYSY 
W ROZWOJU INDYWIDUALNYM


            W potocznym rozumieniu słowo kryzys kojarzy nam się zwykle z niekorzystnymi zjawiskami w gospodarce. Często nie rozumiemy mechanizmów ekonomicznych, które doprowadzają do sytuacji kryzysowej, zwłaszcza, że w dzisiejszej gospodarce mają one wymiar globalny i powiązane są na przykład z notowaniami spółek na światowych giełdach. Giełda dla wielu z nas jest wciąż  pojęciem tajemniczym, żeby nie powiedzieć „odrealnionym", przynależnym do wirtualnego świata.
Na kryzys (gospodarczy) skłonni jesteśmy patrzeć bardziej pod kątem jego negatywnego wpływu na nasze indywidualne finanse, możliwości znalezienia miejsca pracy, czy spłaty kolejnych rat kredytu. Ważne jest dla nas wtedy to, czy ktoś lub coś, bądź też my sami możemy jakoś obronić się przed negatywnymi skutkami zaistniałego kryzysu. Ważny jest dla nas również czas jego trwania. Wsłuchujemy się wtedy w wypowiedzi ekonomistów i próbujemy dociec, jak długo będzie trwał i czy realnie może nam zaszkodzić.
Możemy stwierdzić, iż zjawiska globalne skłonni jesteśmy przeżywać jako kryzysowe tylko wtedy, kiedy zakładamy ich prawdopodobny wpływ na nasze indywidualne życie. Wtedy to, co nazywamy kryzysem globalnym staje się w jakimś sensie jednocześnie naszym indywidualnym kryzysem. W sytuacji, kiedy tego wpływu nie dostrzegamy informacje o globalnym kryzysie są dla nas tylko informacjami, które rejestrujemy podobnie jak na przykład informacje o kolejnym huraganie „gdzieś tam w świecie", który pochłonął określoną liczbę ofiar.
Z drugiej jednak strony wiadomym jest też, iż nie jesteśmy w stanie uciec przed światem, zaszyć się gdzieś na bezludnej wyspie i przeczekać złych czasów. Żyjąc więc na tym, a nie innym świecie stale podlegamy różnorodnym jego wpływom, także i takim, które mogą wywołać w naszym życiu kryzys.
Jeszcze wyraźniej widać ten wpływ kiedy myślimy o kryzysach  w  kontekście naszego indywidualnego rozwoju. Można nawet założyć, iż kryzysy (rozumiane tu jako sytuacje trudne, wzbudzające lęk i poczucie bezradności) są jego nieodłącznym towarzyszem. Nasze funkcjonowanie biologiczne to nieustanne balansowanie między zdrowiem a chorobą. Chorobę, w kontekście naszych rozważań można potraktować tu jako sytuacje kryzysową. Zwykle pojawia się nagle, zaskakując nas i całkowicie (nieraz) zmieniając nasz dotychczasowy tryb życia (co samo w sobie może już być odczuwane jako kryzys). Proces biologicznego starzenia się, którego finałem jest nieuchronna śmierć to także potencjalne źródło wielu kryzysów (kryzys wieku średniego, klimakterium, utrata sprawności fizycznej i umysłowej, osamotnienie).
Zaspakajanie naszych potrzeb w obszarze życia społecznego (zdobycie i utrzymanie odpowiedniej do naszych aspiracji pozycji społecznej : zawód, miejsce pracy, rodzina) naznaczone jest również różnorodnymi, nieprzewidywalnymi uwarunkowaniami, które mogą wywoływać sytuacje kryzysowe.
Urlich Beck, niemiecki socjolog (za : Kast, 2001, s. 7), zauważa, że nasze życie ma charakter eksperymentalny. Co to oznacza? We współczesnym świecie nie ma trwałych i skutecznych procedur zachowania. Człowiek stoi w obliczu nieprzewidywalnej i stale zmieniającej się rzeczywistości, która wymusza na nim jakiś rodzaj reakcji. Nie mając wzorców i stałych zasad postępowania musi niejako „tworzyć" własne życie od początku, „[...] to życie, w którym nie jest się po prostu zakorzenionym od urodzenia, lecz w którym trzeba okazać własną inicjatywę" (ib.) Beck twierdzi, iż każdy stoi przed zadaniem stworzenia czegoś, co nazywa „własnym życiem". My moglibyśmy to nazwać planem, sposobem na własne życie. I tu od razu pojawiają się pytania : W oparciu o co tworzyć taki plan? Czym się kierować przy jego układaniu ? Dlaczego powinien mieć on taki, a nie inny charakter? Jakie są możliwości realizowania naszego planu przy tak zmieniającej się i nieprzewidywalnej rzeczywistości?
Są  to pytania, które wymagają od nas odpowiedzi i decyzji. Tym bardziej, że żyjemy w świecie, który akceptuje ludzi dojrzałych, czyli: zdolnych do samookreślenia, odpowiedzialnych, kreatywnych i aktywnych. Wahanie i niepewność są tu oznakami słabości. Stąd też trudności z odpowiedzią na powyższe pytania, nienadążanie za ideałem tzw. „człowieka dojrzałego" mogą skutkować lękiem i poczuciem bezradności.
 Im bardziej więc różnorodna i nieprzewidywalna jest  rzeczywistość, w  której żyjemy, przy jednoczesnych silnych społecznych imperatywach efektywnego odnalezienia się w niej (odpowiedni zawód, status materialny, pozycja społeczna) tym większe ryzyko zaistnienia sytuacji kryzysowych. Są to uwarunkowania naszego życia, od których podobnie jak od choroby czy starzenia się nie jesteśmy w stanie uciec.
Przyjmując do wiadomości, iż kryzys (sytuacje kryzysowe) są na stałe wpisane w nasze życie musimy znaleźć odpowiedź na pytanie o sens ich doświadczania. Powszechnie przyjmuje się, iż kryzysy w ludzkim życiu mają sens, bo kształtują na przykład mocny charakter, czynią człowieka wrażliwym na nieszczęścia i krzywdy innych, wyzwalają chęć pomagania potrzebującym. Mogą wręcz przyśpieszyć wzrastanie człowieka w sensie duchowym, kształtując na nowo jego system wartości, poglądy na świat, postrzeganie dobra i zła. O tego rodzaju zjawisku możemy mówić w przypadku Pokolenia Kolumbów. Ludzi, którzy przedwcześnie stali się (musieli się stać) dorosłymi.
Dowodów na to, iż kryzys przyczynia się do rozwoju człowieka, czy też nawet wytycza kolejne etapy tego rozwoju możemy także szukać na gruncie psychologii. Najbardziej znaną teorią rozwoju człowieka, podkreślającą znaczenie kryzysów w rozwoju człowieka jest teoria Erika H. Eriksona (Basistowa, 1999; Erikson, 2004; Oleś, 2000).
W ujęciu Eriksona osobowość kształtuje się w ciągu całego życia człowieka. W tym czasie człowiek przechodzi osiem okresów rozwojowych. Kluczowym momentem dla każdego z tych okresów jest pozytywne rozwiązanie przynależnych do nich kryzysów, co oznacza, że mają one charakter normatywny. Kryzys pojawia się wtedy kiedy przed człowiekiem staje nowe, nieznane mu dotychczas zadanie rozwojowe. Nowość zadania sprawia, że musi on także wypracować odpowiednie sposoby jego rozwiązania, jeśli dotychczasowe metody okazują się nieskuteczne. To właśnie ten moment nosi znamiona kryzysu i decyduje o kierunku dalszej drogi życiowej.
W zależności od tego, jak jednostka będzie doświadczać kolejnych kryzysów - pójdzie w kierunku rozwoju bądź regresji. Wszystkie kolejne momenty kryzysowe są ze sobą powiązane. Poszczególne kryzysy odpowiadają kolejnym stadiom rozwojowym, a te z kolei wiążą się z dojrzewaniem biologicznym i psychologicznym człowieka.
Według Eriksona każda osoba, która poradzi sobie z danym zadaniem rozwojowym (właściwym aktualnemu stadium rozwojowemu) wykształci pewną  właściwość psychologiczną, zwaną cnotą. Właściwość ta pozostaje jej immanentną cechą do końca życia i ma wpływ na jej dalszy rozwój (oraz zdrowie psychiczne). Pozytywne rozwiązanie kryzysu z danego stadium rozwojowego jest warunkiem przejścia do następnego stadium, co z kolei gwarantuje zdaniem Eriksona prawidłowy rozwój człowieka. W przypadku kiedy jednostka nie poradzi sobie z pozytywnym rozwiązaniem kryzysu z danego stadium rozwojowego, nie nabędzie nowych umiejętności, a jej rozwój może wejść w fazę regresu.
Przykładowo pozytywne rozwiązanie pierwszego kryzysu skutkuje pojawieniem się umiejętności uchwycenia należytych proporcji (równowagi) między zaufaniem do siebie samego i do ludzi, a brakiem zaufania, co daje możliwość wykształcenia się tzw. cnoty nadziei. Kiedy rozwiązanie pierwszego kryzysu jest negatywne może pojawić się wyobcowanie (izolacja od ludzi) bądź też nadmierne do nich przylgnięcie w postaci bezgranicznego zauroczenia wybranymi jednostkami.
Stadium, które zdaniem Eriksona jest szczególnie ważne dla rozwoju człowieka jest stadium piąte (dorastanie ok. 18 - 22 rok życia). Jest to okres, zdominowany przez kryzys tożsamości. Młody człowiek szuka odpowiedzi na pytanie kim jest? Na ile jest podobny do innych, w czym jest taki sam jak inni, a w czym jest niepowtarzalny? Kim będzie w przyszłości?. Kształtowanie swojego „ja" dzieje się w opozycji do zastanych norm, systemów wartości i autorytetów. Jeżeli już przyjmuje któreś z nich, to próbuje im nadać własne, niepowtarzalne znaczenie. Nie zawsze to się udaje, co wzmaga poczucie niepewności, zagubienia czy też zniechęcenia do siebie samego, innych ludzi i całego świata.
Rozwiązanie tego kryzysu wymaga wypracowania własnego systemu wartości i określenia na tej podstawie własnych dążeń i celów życiowych zgodnych z zasadami życia społecznego. Ma to zdaniem Eriksona niezmiernie istotne znaczenie dla dalszego rozwoju jednostki, ponieważ daje jej szansę na podejmowanie coraz to nowych zadań życiowych, tworzenie udanych związków z ludźmi (rodzina), pozwala tez na snucie planów na przyszłość.
W wyniku tych doświadczeń pojawia się cnota wierności, w oparciu o którą jednostka może budować w wieku późniejszym poczucie własnej wartości. Negatywne rozwiązanie kryzysu tożsamości może prowadzić do powstania tożsamości charakteryzującej się cechami społecznie niepożądanymi : agresja, lęk, bierność, wycofanie, izolacja. Nie dają one szansy na zbudowanie spójnego „ja" i integrację ze społeczeństwem. W tym znaczeniu skutkują często zaburzeniem rozwoju.
Erikson zaznacza, iż to - jak człowiek radzi sobie z kryzysami rozwojowymi w dzieciństwie i młodym wieku będzie miało wpływ na to jak będzie on sobie radził również z kryzysami w późniejszym okresie. Kryzys widzi Erikson zatem, jako typ doświadczenia, na które jesteśmy „skazani" i które jest dla nas zarówno szansą jaki i zagrożeniem. Szansa tkwi w założeniu, iż jednostka ma potencjalne możliwości aby poradzić sobie z każdym kolejnym kryzysem, który jest niejako normatywnie wpisany jest w jej rozwój (kryzys rozwojowy). Zagrożenie tkwi w nieprzewidywalności i nieokreśloności oddziaływań środowiska społecznego, które mogą pozbawić jednostkę potencjalnych możliwości na przezwyciężenie kryzysu.
Normatywny kryzys rozwojowy może więc doprowadzić także do regresu lub zahamowania rozwoju, co samo w sobie możemy określić jako sytuację kryzysową. Sytuację, z którą jednostka może sama sobie nie poradzić i w której będzie wymagać fachowej pomocy. Według psychoanalitycznych i neopsychoanalitycznych koncepcji rozwoju człowieka nawarstwianie się sytuacji kryzysowych w dzieciństwie (naruszenie pierwotnej potrzeby bezpieczeństwa i zaufania do świata) skutkować może w późniejszym okresie trudnościami w adaptacji do wymogów życia dorosłego (praca zawodowa, tworzenie dojrzałych związków), jak i znacznie zmniejszonymi możliwościami adaptacyjnymi w obliczu kolejnych sytuacji trudnych (kryzysowych).
Możemy więc założyć, iż jednostka z mocno nadwyrężonymi w dzieciństwie możliwościami radzenia sobie ze stresem będzie spostrzegać w życiu dorosłym sytuacje kryzysowe  jako nadmiernie jej zagrażające (nieadekwatnie do realnego zagrożenia). Może odwlekać czy też unikać konfrontacji z realnym zagrożeniem, a w momencie nieuchronności jego zaistnienia zareagować wzmożonym lękiem, bezradnością czy wręcz depresją.
Trudno wtedy o mówić o tym, iż „kryzys jest szansą", wyzwaniem, któremu trzeba twardo stawić czoła, aby raz jeszcze potwierdzić swoje możliwości. Takie spojrzenie na kryzys (reinterpretacja doświadczeń, odwrócenie perspektywy spojrzenia) staje się prawdopodobne w kontakcie z terapeutą (choć także i tutaj należy przyjąć pewne granice możliwych zmian na lepsze).
Żałoba po stracie bliskiej osoby, bycie nieumyślnym sprawcą czyjejś śmierci to  przykłady sytuacji kryzysowych, w których osobom je doświadczającym bardzo trudno doszukać się jakiegoś sensu. Często przez lata pozostają one w poczuciu pustki, bezsensu oraz poczuciu winy. Niby wracają do świata „żywych", do swoich obowiązków i bliskich, ale w ich „środku" jakby coś się skończyło, jakby coś „wyparowało". Są  nieobecni, żyją w dwu światach : tym realnym i tym minionym, sprzed kryzysu. Zdarza się, iż deklarują, że ich świat skończył się wraz z odejściem bliskich, wypadkiem, niepełnosprawnością itp. Często takim stanom mogą towarzyszyć objawy depresyjne, w tym i myśli i tendencje samobójcze.
Widzimy więc, iż doświadczenie, które zapoczątkowało kryzys może przerodzić się w przewlekłą sytuację kryzysową, która sprawia, iż jednostka funkcjonuje życiowo poniżej swoich realnych możliwości, traci zadowolenie z życia i przestaje zwracać się ku przyszłości. Tym samym jakby „przystaje", zatrzymuje się w drodze. Zamykając się na nowe doświadczenia, ogranicza możliwości swego dalszego rozwoju. Historia zna jednak przypadki, kiedy trudne doświadczenia niekoniecznie muszą doprowadzić do zahamowania, czy też regresji w rozwoju. Pierwszoplanowym przykładem pokolenia takich ludzi jest oczywiście pokolenie ostatniej wojny światowej. Z punktu widzenia człowieka współczesnego ludzie tamtej epoki jawią się jako osoby nadludzko silne, wytrwałe i dzielne. W jakimś sensie dla nas jakby „ulepione z innej gliny". My zwykle szczerze deklarujemy, iż nie bylibyśmy w stanie podołać okropnościom wojny, która była ich udziałem. Zastanawiamy się jak po takich doświadczeniach można było wracać do normalnego życia.
Doświadczenia ludzi tamtego okresu wskazują powszechnie na to, iż ratunkiem w obliczu traumatycznych doświadczeń było (między innymi) zachowanie za wszelką cenę pozorów normalności. Nieważne, czy byli oni jeńcami obozu koncentracyjnego, łagrów czy mieszkańcami powstańczej Warszawy. Ważne, że nie rezygnowali z wzajemnego wspierania się w poczuciu wspólnoty losu. Potrafili kochać i marzyć. Rzeczywistość, która ich otaczała traktowali czasowo. Poddani tak skrajnej próbie potrafili zachować patrzenie w przyszłość i z niej czerpali siłę do zmagania się z teraźniejszością.
Tym co zastanawia, jest  ich powrót do normalnego życia po przeżytej traumie. Poeci pisali przecież, iż wraz z doświadczeniem komór gazowych nie ma już nic. Bóg umarł. Oni jednak potrafili znaleźć w sobie siły, aby odnaleźć się w obliczu wyzwań życia w pokoju i to pomimo wracającego nieraz we wspomnieniach koszmaru minionych doświadczeń. Jedno z możliwych wyjaśnień, takich jak opisane wyżej zachowań może tkwić w dość dobrze znanej (potwierdzonej eksperymentalnie) tezie, iż człowiek postawiony w obliczu skrajnie traumatycznych wyzwań jest w stanie wyzwolić w sobie dodatkowe siły, aby je pokonać. Tak, jakby walczył z ciężką chorobą, która wymaga ekstremalnej mobilizacji organizmu.
Wydaje się więc, iż skrajnie kryzysowe sytuacje w życiu człowieka, mogą być jego szczególnym, indywidualnym doświadczeniem, które dają mu poznać jego psychofizyczne możliwości, a jednocześnie stają się źródłem psychicznej mocy. I w tym sensie można je uznać za katalizatory indywidualnego rozwoju człowieka. Ich siła i moc tkwi  często w nagłym i niezamierzonym zaistnieniu, które wymusza konieczność zareagowania. Działania te często zaskakują nas samych : „Nie poznaję siebie", „Nigdy bym nie pomyślał, że stać mnie aż na tyle", „Myślałem, że mnie to przerośnie". To typowe komentarze wypowiadane na swój temat w takich momentach.
Poszukując ram teoretycznych, które mogły by wskazać na potencjalne mechanizmy psychologiczne towarzyszące opisywanym tu zachowaniom nie sposób nie wspomnieć o koncepcji dezintegracji pozytywnej Kazimierza Dąbrowskiego. Istota jego rozważań sprowadza się do stwierdzenia, iż rozwój człowieka dokonuje się w efekcie przejścia od procesów dezintegracji (rozpadu) jego struktury psychicznej, znajdującej się na niższym poziomie rozwoju, do procesów integracji tej struktury na wyższym poziomie. „Procesy dezintegracji są szansą wykroczenia poza stan rozwojowego impasu. Rozluźniają lub rozbijają spoistość pierwotnej - popędowej i impulsywnej - struktury psychicznej, typowe dla niej funkcje, sposoby doświadczania i działania [...] powodują kryzysy i konflikty, a - w rezultacie - stwarzają konieczność uporania się z zaburzeniami" (Tylikowska, 2000, s. 238). Zdaniem Dąbrowskiego właśnie owe kryzysy i konflikty będące oznaką procesów dezintegracji dają szansę na rozwinięcie się pełni  potencjału rozwojowego jednostki, czyli ukonstytuowania się w strukturze osobowości jednostki takiego ośrodka decyzyjnego, który umożliwia jej uwolnienie się od bezpośredniego wpływu czynników genetycznych i bodźców środowiskowych. Zyskuje ona wtedy większą świadomość i autonomię swoich decyzji, staje się bardziej refleksyjna, empatyczna i nastawiona altruistycznie w swoich działaniach. Jest to zdaniem Dąbrowskiego najwyższy poziom integracji (tzw. integracja wtórna), jaki jednostka może osiągnąć w swoim rozwoju, poziom właściwy tylko nielicznej grupie populacji. Według Dąbrowskiego „większość tzw. ludzi przeciętnych" (Talikowska, ib. 242) funkcjonuje na poziomie tzw. integracji pierwotnej, której strukturę określają czynniki genetyczne i wpływy środowiska. Jest to poziom, na którym aktywność jednostki wyznaczana jest przez zaspakajanie jej indywidualnych potrzeb zarówno biologicznych i społecznych, jak i psychologicznych (wysoka samoocena, poczucie posiadanych kompetencji).
Wyjście poza horyzont własnych potrzeb (rozbicie integracji pierwotnej) możliwe jest poprzez oddziaływanie zdarzeń rzeczywistości zewnętrznej : „Struktura indywiduum może być bardziej lub mniej podatna na dezintegrację, może być zatem stymulowana przez stresy i ciężkie doświadczenia. Te czynniki otoczenia, które wpływają na skłonność do dezintegracji determinują tym samym możliwości aktywnego rozwoju..." (Dąbrowski, 1979, s. 10, za Tylikowska, ib. s. 242).
Wypowiadając słowo „rozwój" myślimy zwykle o realizacji swoich planów życiowych, zdobywaniu środków do życia, zakładaniu rodziny, zdobywaniu przyjaciół, gromadzeniu dóbr,  podróżowaniu, podtrzymywaniu przekonania o słuszności własnych racji i opinii, itp. Chcemy, aby tak ułożone przez nas życie trwało niezmiennie, bo daje nam ono wówczas poczucie sensu i bezpieczeństwa.
Dążąc do tego czujemy jednak w sobie niepokój. Nie możemy panować nad wszystkim. Wiemy, jak wiele mniej lub bardziej niespodziewanych zdarzeń może nam zmienić nasz świat, „przestawić życie na inne tory". Wydaje się, że im bardziej jesteśmy otwarci na taką możliwość, tym bardziej dotykamy istoty naszej egzystencji. Im bardziej jesteśmy świadomi zmienności naszego wewnętrznego i zewnętrznego świata, nieuchronności towarzyszących im kryzysów - tym bardziej jesteśmy gotowi na to, aby stale podejmować wysiłek sprostania tym zmianom widząc w tym nieodłączny warunek naszego istnienia.
Ta gotowość na zmiany - choć stoi w sprzeczności z potrzebą stabilności - wydaje się być naszą wewnętrzną siłą, która otwiera nas na nowe doświadczenia, każe w nich poszukiwać znaczeń i drogowskazów dla naszego indywidualnego rozwoju. Dzieje się to także (a może właśnie) wtedy, gdy te doświadczenia mogą być dla nas przykre i bolesne. Wtedy - kiedy w swoim własnym życiu nadajemy im wymiar osobistego kryzysu.


Marek Tokarski

piątek, 2 września 2011

Karuzela na jawie i karuzela we śnie...



Karuzela, karuzela, karuzela marzeń
Karuzela, karuzela, karuzela zdarzeń
Kręci się, kręci się, kręci wysoko
Wiruje, wiruje, wiruje w obłokach
W dole tłum, gęsty tłum, czeka i patrzy
I nadzieję w sercu ma, że coś więcej zobaczy



 Karuzela marzeń Manam

Dziś postaram się napisać coś bardziej optymistycznego, bo czuję się jakoś ciekawiej. Na karuzeli jeżdziłam około 20 lat temu...do tego lata. Za sprawą Maksa, jak mała dziewczynka, przeżyłam emocje grozy i dzikiej radości zarazem, unosząc się wysoko, wysoko...na karuzeli... :)))
A taki powrót do dzieciństwa. Maks jest niezamierzonym organizatorem moich rozrywek, na które bez niego bym się nie zdecydowała sama.
Ostatnio zwiedzaliśmy wspólnie muzeum Żurawia Gdańskiego.
Najstarsza wzmianka źródłowa o Żurawiu jako o drewnianym dźwigu portowym pochodzi z 1367 roku. Jego dzisiejszy wygląd nawiązuje jednak do wizerunku z połowy XV wieku. Pierwszy drewniany dźwig spłonął bowiem doszczętnie w czasie pożaru w 1442 roku. Nowy dźwig zbudowano w latach 1442-1444. Miał on charakter obronny. Składał się z dwóch murowanych baszt, między którymi zainstalowano drewniany mechanizm wyciągowy. Urządzenie przeładunkowe składało się z dwóch par kół drewnianych, które wprawiali w ruch robotnicy portowi. Dźwig służył do stawiania masztów i przeładunku towarów, był także jednocześnie bramą miejską. Żuraw pozostawał własnością miasta, a jego administratorem był mistrz dźwigowy. W wyniku działań wojennych w 1945 roku Żuraw został zniszczony - konstrukcja drewniana spłonęła doszczętnie, a z części ceglanej pozostało jedynie 60 %.
Po wojnie odbudowano go i przekazano Centralnemu Muzeum Morskiemu. Obecnie we wnętrzach Żurawia organizowane są wystawy tematycznie związane z życiem portu gdańskiego. Od 2003 r. zwiedzający mogą także wchodzić do mechanizmu dźwigowego. Ze względu na bezpieczeństwo pracowników i przepisy przeciwpożarowe muzeum nie zezwala na jego uruchamianie.
Widoczny na XVI wiecznych rycinach budynek przylegający do Żurawia pełnił rolę spichlerza. W XIX wieku został przeznaczony na obiekt mieszkalny, a po II wojnie światowej zbudowano na tym miejscu kotłownie miejską. W latach siedemdziesiątych budynki kotłowni zostały przejęte przez Centralne Muzeum Morskie, które przebudowało ich wnętrza, adaptując na cele biurowe i wystawiennicze. Obecnie budynek nosi nazwę Składu Kolonialnego. W najbliższych latach Centralne Muzeum Morskie zamierza stworzyć w tym miejscu Ośrodek Kultury Morskiej, dobudować do Składu od strony hotelu Hanza nowy budynek, a całość elewacji ujednolicić zgodnie ze studium urbanistyczno-historycznym.

Dziś w nocy miałam sen fabularno-przygodowy. Chyba nigdy do tej pory mi się to nie zdarzyło. Jeszcze jestem pod silnym wrażeniem.