Czasami rodzi się we mnie jakiś głód życia, nie znana tęsknota za spełnieniem się w innych rolach, smakowanie ciała i duszy jeszcze nie poznanej. Odkrywać trzeba do końca.
— Barbara Rosiek

niedziela, 27 listopada 2011

Ludziska, badajta się...


Anthony de Mello
Psychologowie twierdzą, że ludzie chorzy w istocie rzeczy nie chcą naprawdę wyzdrowieć. W chorobie jest im dobrze. Oczekują ulgi, ale nie ma powrotu do zdrowia.
Nie ma lepszej metody na zdrowie, niż zapobieganie chorobie. Jeśli się pojawi, jest nie tylko świadectwem słabości organizmu, ale również groźnym intruzem osłabiającym jego potencjał, wyrządzającym mu często trwałe szkody. Główne czynniki mające wpływ na zdrowie to m.in. palenie tytoniu, odżywianie, aktywność fizyczna, sposób odżywiania się, spożywanie alkoholu oraz sposób, w jaki ludzie zachowują się względem siebie i innych. Badania profilaktyczne powinniśmy przeprowadzać przez całe życiem, w trosce o nasze zdrowie, bo przecież lepiej zapobiegać niż leczyć. Im więcej badań zleci lekarz rodzinny, tym mniej pieniędzy zostanie dla niego z puli, którą dostaje z NFZ. Taki system nie zachęca do wypisywania zleceń. Pozostaje więc wykonanie takich badań odpłatnie. Wiele chorób moglibyśmy uniknąć gdyby, zarówno lekarze, jak i sami pacjenci poświęcali więcej czasu na badanie i mieli na uwadze, że bezpieczniej jest zapobiegać niż leczyć.
Z uwagi na fakt, iż nie mogę liczyć na moją rodzinną, sama ułożyłam sobie harmonogram badań. Co prawda rozklada się on na ponad rok, co powodują niestety bardzo wysokie koszty i konieczność liczenia się z kasą, ale satysfakcja jest spora. Zrobiłam już cytologię (nieodpłatnie), mamografię i jestem w trakcie leczenia uzębienia. Z mamografią miałam dość spory problem, ponieważ mimo robienia tego badania na własną rekę i za własną kasę, potrzebne mi było skierowanie lekarskie (takie są ponoć przepisy Ministra Zdrowia). Lekarka rodzinna nie za bardzo chciała mi je wystawić, skończyło się na wydaniu zaświadczenia, że brak jest przeciwskazań zdrowotnych. To na szczęście wystarczyło. Na razie czekam na wyniki, ale doktor radiolog zwróciła uwagę na pewien szczegół, który ją zaniepokoił w moich piersiach, a którego stanu zdjęcie rtg nie wykaże. Toteż zarejestrowałam się do mojego ginekologa w celu dalszej diagnostyki. Trochę nie niepokoję, ale właśnie po to wykonuję te badania, aby ewentualnie wykryć grożne choroby na ich wczesnym etapie rozwoju. Wcześnie zrobiłam prywatnie morfologię i udałam się z nią do lekarza pierwszego kontaktu. Okazało się, że mam anemie, którą leczyłam już na NFZ. I udało sie, kontonrotlne badania zleciła już moja doktor. Były dobre.
Mam jeszcze cały wykaz badań do zrobienia. Na szczęście do pewnego stopnia stać mnie na nie i wyznaczam sobie na to limitu czasowego. A że ze mnie straszna hiopochondryczka, dodatkowo to mnie uspokoi i uszczęśliwi. Jak kto może, niech się bada więć... Życzę zdrowia...

niedziela, 20 listopada 2011

Fenomen Joanny d'Arc - świętej czy obłąkanej?

Jestem tu przysłana przez Boga, by was wygnać z całej Francji.
J. d'Arc
Joanna d' Arc to, jak wiadomo, francuska bohaterka narodowa, święta Kościoła katolickiego, patronka Francji. Podczas wojny stuletniej poprowadziła armię francuską do kilku ważnych zwycięstw twierdząc, że działa kierowana przez Boga. Pośrednio przyczyniła się do koronacji Karola VII. Została schwytana przez Burgundczyków i przekazana Anglikom, osądzona przez sąd kościelny i spalona na stosie w wieku 19 lat. 24 lata później papież Kalikst III dokonał rewizji decyzji sądu kościelnego. Uniewinnił ją i uznał za męczennicę. Została beatyfikowana w 1909 roku i kanonizowana w 1920.
 Często władcy, dowódcy wojskowi, a nawet duchowni wszczynali lub popierali wojny w imię Boga! W roku 1095, z błogosławieństwem papieża Urbana II, wyruszyła pierwsza krucjata, która miała wyzwolić z rąk pogan „święte miasto” — Jerozolimę. Jednak zanim osiągnęli swój cel, zostali pokonani przez Turków, których gorliwość dla Allaha dorównywała gorliwości krzyżowców dla Trójcy. W sierpniu 1914 rokucar Mikołaj II , wysyłając armię rosyjską przeciwko Niemcom, oznajmił: „Z całej duszy pozdrawiam moich dzielnych żołnierzy i szlachetnych sprzymierzeńców. Bóg jest z nami!”. Błogosławienie żołnierzy bombowca, przed misją, mającą na celu zamordowanie jak najwięcej ludzi, przy pomocy wielotonowych bomb, miliony żołnierzy, zagrzewanych takimi słowami, wyruszyło na front, głęboko wierząc, że Bóg jest po ich stronie. Wielu ludzi sądzi, że aprobuje on walki toczone w imię wolności.
Czytam właśnie książkę "Joanna d'Arc - mit i historia" Timothy Wilson-Smith. Zostałam wychowana w tradycji katolickiej, ale za wyznawczynię tejże religii nie uważam się. Byłam bardzo ciekawa jak obecnie tłumaczy się objawienia doznane przez wspomnianą postać historyczną i w tym celu przejrzałam internet. Spotkałam się z opinią, iż współcześni badacze dowodzą, że szczątki Joanny d'Arc zostały sfałszowane, a bohaterska święta nie istniała. Do badań wykorzystano dwie kości oraz fragment płótna. W wyniku badań jedna z kości okazała się kością udową kota. Druga z kości to fragment ludzkiego żebra pokrytego czarną substancją. Początkowo badacze podejrzewali, że może to być warstwa zwęglonej kości, jednak szczegółowa analiza wykazała, że są to organiczne i mineralne zanieczyszczenia, być może pozostałości preparatu używanego do balsamowania zwłok.
Badacze nadal oczekują na wyniki datowania szczątków metodą radiochronologiczną C14 oraz określenie płci na podstawie badań DNA, jednak już teraz są przekonani, że zawartość depozytu z muzeum w Chinon to nie szczątki słynnej Joanny d'Arc.
Na pewnym forum spotkałam się z teorią, iż dziewczyna była manipulowana przez bliżej nieokreślonych dostojników w celu pobudzenia ducha patrotyzmu u delfina Karola i francuskiego rycerstwa. Chciano, aby stała się symbolem dla ludzi pragnacych wyzwolenia spod angielskiego panowania.
Głosy i Święci, których widziała w światłości przez kilka lat, oznajmili Joannie, że ma misję do spełnienia. Bóg ustami świętych zlecił jej ocalenie Francji: wypędzenie Anglików i doprowadzenie do koronacji prawowitego dziedzica tronu, Karola Delfina. W późnym okresie średniowiecza - epoki barwnej i bardzo zróżnicowanej - narastał ruch mistyczny. Objawienia miały święta Brygida szwedzka i święta Katarzyna ze Sieny. Wizje dotyczyły spraw, na które kobiety średniowieczne dotąd nie miały żadnego wpływu: bogacenia się kleru, reformy Kościoła, moralności królów, polityki. A taki wpływ, nawet na papieży i królów, zaczęły wywierać natchnione kobiety. Tym silniej były odbierane przez ówczesne społeczeństwa. Obydwie święte tej epoki pochodziły wszakże z wyżyn społecznych. W przypadku Joanny, która przyszła z nizin i była niepiśmienna, doszedł jeszcze jeden element: objawienia, których doznała, sama przekuła w czyn. W ciężkiej zbroi, na białym rumaku, z krótko obciętymi włosami, 28 kwietnia 1429 roku ruszyła z Blois na Orlean na czele 3-4 tys. zbrojnych ze sztandarem, który własnoręcznie wyhaftowała: Bóg błogosławiący białe lilie i napis "Jezus-Maria". To był wstrząs dla ówczesnych: kobieta w armii i na jej czele! Wytrzymywała trudy, które zwaliłyby z nóg atletę; raczej nie dowodziła, choć bardzo trudno to ocenić. Natomiast z niesłychaną odwagą prowadziła natarcia, powiewając chorągwią, nie rozlewając krwi ludzkiej. Wygłodniały Orlean był bliski poddania się Anglikom; lecz gdy pojawiła się Joanna, Francuzi z przedziwnym zapałem rzucili się do walki i zdobyli trzy główne basteje.
Święta natchniona przez Boga czy rozhisteryzowana wariatka? - do dziś nie wygasły spory wokół Joanny D`Arc, córki średniowiecznego wieśniaka, która powiodła francuską armię do zwycięskiego boju przeciwko Anglikom. Oskarżona o czary i herezję spłonęła na stosie w wieku dziewiętnastu lat. Joanna już za życia stała się legendą.
Oglądałam też kilka lat temu film Luca Bessona z udzialem Milli Jovovich w roli tytułowej Joanny. Besson próbował "odbrązowić" postać Joanny, ukazuje ją nie jako Świętą Nieomylną Dziewicę, ale z perspektywy schizofreniczki z urazem z dzieciństwa, która pod sztandarem boskiego posłannictwa urządza prywatną wendettę na angielskich najeźdźcach. Joanna zaś u Bessona jest osobą chorą psychicznie, niezrównoważoną prostaczką, prowadzącą wojska w schizowym widzie i wygrywającą przeważnie fartem.
Św. Joanna d’Arc odnosiła sukcesy militarne. Feministki dostrzegają wjej osobie aktywność, talenty przywódcze, niezależność czy odwagę.


Fenomem Joanny nigdy nie został wyjaśniony. Była prawdopodobnie najbardziej znaną kobietą średniowiecza . Jej biografia podkreśla wyjątkowość tej postaci historycznej, fenomen, który sprawił, że kobieta pochodząca z nizin społecznych znalazła się na kartach historii średniowiecznej Europy.
Postać Joanny d'Arc stała się inspiracją dla wielu twórców różnych dzieł sztuki, między innymi Szekspira, Brechta, Bessona ,Cohena czy grupy Red Hot Chili Peppers,fascynuje i pozostaje tajemnicą.

niedziela, 13 listopada 2011

Labirynt

 

    Najbardziej rozpowszechnionym nieporozumieniem jest przypuszczenie, że dawać znaczy "wyrzekać się", że człowiek się czegoś pozbawia lub że się poświęca...


Było sobie królestwo, w którym rządził mądry i uwielbiany przez poddanych król.

Król miał marzenie wybudowania pięknego pałacu, do którego będą przychodzili ludzie, by spędzać z nim czas na ucztach i zabawach. Rozpoczął budowę śniąc o jego wielkości i wspaniałości. Wizja pałacu była ciągle w jego głowie, co jakiś czas się zmieniała, nigdy nie powstał plan, który dawałby pojęcie o kreowanej przez króla przestrzeni. Był wielkim kreatorem, najlepiej przecież wiedział czego potrzebuje, a może raczej wiedział co aktualnie mu się podoba. Wystarczyła jedna wyprawa do innego kraju by wrócił z głową pełną pomysłów na przebudowę komnat, na zmianę wielkości okien, dekoracji, kwiatów w pałacowym ogrodzie. Każdy kolejny nowy kawałek wydawał mu się znacznie piękniejszy od poprzedniego ale nigdy dość doskonały by się nim ucieszyć. Potrzebował kolejnych inspiracji, kolejnych wypraw, spotkań, wyjazdów i powrotów...

Na pytanie dlaczego budowa trwa tak długo odpowiadał zawsze, że szuka czegoś doskonałego, co spowoduje, że poczuje się w pałacu wystarczająco dobrze, by się w nim zatrzymać na dłużej. Nie umiał nazwać czego szuka, ale wiedział, że na pewno to znajdzie, dlatego musiał wyjeżdżać. Ciągle był w podróży - w poszukiwaniu inspiracji, nowości, ekscytujących wielobarwnością obrazów.

Po jakimś czasie stwierdził, że nie za bardzo lubi wracać pałacu, ponieważ towarzyszyło mu tam poczucie jakiegoś braku, czy niedoskonałości, której nie lubił, a która dawała dziwne poczucie kłucia pod sercem. Nie mógł tam nikogo zaprosić, ponieważ nie było tam jeszcze wystarczająco dobrego miejsca dla gości, więc pięknie zdobione komnaty wionęły pustką i dzwoniącą w uszach ciszą. Czasami było mu przykro, bo ludzie nie rozumieli jego geniuszu tworzenia, było mu z tym bardzo źle, bo przecież budował pałac dla nich, chciał tylko żeby cierpliwie zaczekali aż będzie gotowy. Jedyną osobą, która go rozumiała był jego architekt - dopingował go w jego zmianach, przebudowywał pałac z ogromną pasją godną najlepszego przyjaciela! Nigdy mu się nie przeciwstawiał. Ciągle mu towarzyszył, nawet w odległych wyprawach po nowe meble i sprzęty niezbędne do przygotowania kolejnych komnat - prawdziwy przyjaciel, pełen poświęcenia i zrozumienia. Zgadzał się na wszystkie nowe koncepcje i z zapałem zabierał się do kolejnych poprawek i przebudów wielkiego pałacu. Nigdy nie zadawał tych wrednych pytań: Kiedy skończysz budowę? Kiedy zamieszkasz w nowym pałacu? Dlaczego to tak długo trwa? Zawsze z uśmiechem przyjmował kolejną zmianę. Godził się na wszystko czego życzył sobie król, ale w duchu myślał, że wszystko i tak zrobiłby po swojemu. Powoli stał się cieniem zamiast być przyjacielem...
Jedyne trudne pytanie, które go dotknęło i poruszyło zostało zadane przez syna ogrodnika: Dlaczego nie zatrzymujesz się w pałacu na dłużej skoro jest on Twoim domem? zapytało pewnego dnia dziecko, przynosząc naręcze świezych kwiatów do sali koronacyjnej. To słowo "dom" zabrzmiało jakoś mocno w jego głowie, ale szybko odgonił myślenie o nim usprawiedliwiając przed sobą i dzieckiem nieobecność tym, że przecież pałac był w ciągłej budowie. Przecież architekt opiekował się pałacem, "a może nawet go trochę na swój sposób kreował? - pomyślał pewnego dnia król, ale szybko odgonił tę myśl - przecież tylko realizował jego twórcze wizje, które jak rozsypane klocki pojawiały się dzięki kolejnym inspiracjom.
Król lubił przestrzeń, pałac mu jej nie dawał, ogród był za mały, wyprawy niosły ze sobą spotkania z ludźmi, którzy zaczęli go trochę męczyć, więc coraz częściej wymykał się samotnie w miejsca dzikiej przyrody. Tu czuł się wolny, nikt nie zadawał trudnych pytań, nikt niczego nie chciał, nie musiał spełniać niczyich próśb. Zastanawiał się, dlaczego ludzie go męczą, było to ważne pytanie, bo przecież dla nich i spotkań z nimi budował swój piękny pałac. Podczas jednego ze spacerów odkrył, że to czego nie lubi w ludziach to to, że jak zaczyna być z nimi blisko, to oni czegoś od niego chcą, a to przecież ogranicza jego wolność! Jak oni śmią, przecież król ma prawo decydować o sobie, o tym co robi, z kim spędza czas i jakie decyzje podejmuje!
Bycie z ludźmi wiązało się z zależnością, z zobowiązaniami, z pamiętaniem o tym, co dla nich ważne, a przecież królowie tego nie robią, po to są władcami by być niezależnymi od potrzeb innych ludzi!

Podczas jednej z wypraw w lesie zobaczył mały domek, z którego okien biło ciepłe światło, słychać było śmiech dzieci i rozmawiających ze sobą dorosłych. Ostatnie kilka dni spędził sam, więc zatęsknił trochę za towarzystwem ludzi, lubił opowiadać i lubił słuchać mądrości innych. Głosów wydawało się być jednak za dużo jak na taki mały domek! Jak to możliwe, żeby w takiej przestrzeni pomieścić tylu ludzi? Rozejrzał się i zobaczył, że w oddali nadchodzili kolejni z prezentami w rękach. - Uff, to po prostu czyjeś urodziny - pomyślał król - więc liczba ludzi jest uzasadniona.



Nie miał ochoty na świętowanie urodzin - przestarzały zwyczaj i ludzie są skoncentrowani na osobie obchodzącej urodziny, więc nic ciekawego nie czeka go na takim przyjęciu. Już miał odejść, gdy ze zdumieniem zauważył, że ludzie wychodząc z tego domu także nieśli ze sobą w rękach prezenty. Nowości było już za dużo, postanowił się temu przyjrzeć. Zapytał czyj to dom i w odpowiedzi usłyszał, że to dom wróżki.

    - Opowieści starych babek - pomyślał z lekkim szyderstwem - Muszą tu przychodzić naiwni ludzie, szukający pocieszenia w bajkach o dobrych ludziach i spełniających się marzeniach.

Wszedł do środka i zobaczył, że ludzie wchodząc zostawiają prezenty w różnych miejscach, spotykają się ze sobą nawzajem, niekoniecznie nawet witają się czy rozmawiają z wróżką. Ale było to przyjemne miejsce, ciepłe, spokojne, jakieś dziwnie bezpieczne, chociaż dom był mały i w sumie bardzo pospolicie urządzony w środku. Spodziewał się spotkać jakąś miłą staruszkę, jednak zobaczył ładną uśmiechniętą kobietę w zwiewnej kolorowej sukience o twarzy, na której uśmiech zdawał się być stałym gościem. Szeroki uśmiech powodował dziwną lekkość w byciu w tym miejscu. Kiedy ktoś chciał już wychodzić wróżka na odchodne pytała:- Czy znalazłeś odpowiedź na swoje pytanie? Może zechciałbyś zabrać coś, co będzie ci o niej przypominać?
Śmieszne
- pomyślał król -To wróżka nie używa magicznej rożdżki, ani zaklęć tylko pomaga szukać odpowiedzi? I na dodatek pozwala zabierać swoje prezenty?

Wtedy go olśniło, że ci ludzie nie przynoszą prezentów dla niej tylko dla siebie nawzajem i to tworzyło magię tego miejsca - ludzie dawali i brali od siebie nawzajem. Zupełnie tego nie rozumiał, wtedy ona podeszła i zapytała, czy chciałby coś wziąć dla siebie. Rozejrzał się po pokoju.
    - Nic nie przyniosłem, więc nic nie mogę wziąć - powiedział hardo podnosząc głowę. - Nie musisz nic dawać, żeby coś wziąć, wystarczy, że jesteś - powiedziała z uśmiechem. - Nie jestem żebrakiem, jestem królem i niczego nie potrzebuję. Chyba nie wiesz kim jestem. - W takim razie pokaż mi kim jesteś, jak żyjesz i co jest dla ciebie ważne. - Dobrze, zapraszam cię do mojego pałacu, nie jest co prawda jeszcze gotowy na przyjmowanie gości, ale mogę ci go pokazać. Może czegoś się nauczysz w kwestii urządzania domów, ten twój jest mały i strasznie pospolity, powinnaś nauczyć się korzystać z wielu rzeczy. Pamiętaj tylko, że nie mogę zaprosić cię na dłużej, tylko na chwilę, na spacer po pałacu, ponieważ nie jest on jeszcze skończony.

Oprowadzanie po pałacu okazało się być prawdziwą przyjemnością dla niego, chociaż rzadko to wcześniej robił. Nie chciał go pokazywać, żeby ludzie nie widzieli różnych niedoskonałości, które ciągle wymagały poprawy, obawiał się, że mogą coś skrytykować. Ona robiła wrażenie zgadzającej się na wszystko co ludzie do niej przynosili więc wydawała się być niegroźna. Z jakimś dziwnym uwielbieniem patrzyła, kiedy opowiadał, Poza tym była bardzo zajętą ludzkimi sprawami wróżką, więc na pewno przyjdzie tylko na chwilę i potem sobie pójdzie, a on będzie mógł jej pokazać jak mogłaby żyć gdyby tylko chciała, to będzie jego prezent dla niej, kto wie, może nawet podaruje jej jakiś mebel, jeśli uzna, że pasuje do jej małego domku.

Podobał mu się jej uśmiech i to z jakim zachwytem przyjmowała prezenty, które przynosili do jej domu zwykli ludzie. Wiedział, że przepychem pałacu przyćmi jej mały domek i wywoła zachwyt na twarzy. Rozpoczęli spacer po komnatach zamku. Opowiadał o meblach które kupił, kilimach przywiezionych z dalekich krain, kamieniach, które tworzyły mozaiki na podłodze. Wydawało mu się, że idzie w określonym kierunku, ponieważ znał to miejsce, sam je tworzył, zmieniał, poprawiał. W miarę wędrówki coraz więcej było przedmiotów, a coraz mniej jasności, w której części pałacu się znajdują. Zaczął się obawiać, że może nie wystarczyć dnia na obejście całego pałacu i wtedy będzie musiał się nią jakoś zaopiekować, a przecież nie było jeszcze gotowych pokoi dla gości. Ona wpatrzona słuchała jego opowieści, trochę złościło go to, że momentami bardziej podobały się jej barwne kwiaty na dywanie ogrodu u stóp pałacu, niż piękne i bogate marmurowe posadzki, ale w sumie sam z przyjemnością patrzył na ogród, kiedy kolejny okrzyk niemal dziecięcego zachwytu wypełniał wnętrze pokoju. Prawie nie pamiętał jaki jest piękny, kwiaty były takie prozaiczne i każdy właściwie mógł je mieć, dlatego mało poświęcał im uwagi. Ona była tak zwyczajna w tym zasłuchaniu i zapatrzeniu w rzeczywistość, którą wykreował, że sam zaczął się nią na nowo cieszyć, jakby odkrywał zapomniane przez siebie miejsca.

W pewnym momencie stanął przy oknie wielkiej komnaty i z przerażeniem odkrył, że nie wie w której części się znajdują, ani gdzie powinni iść. W jego głowie nie było mapy pałacu! Nie potrafił przewidzieć do jakiego kolejnego pokoju wejdą, co w nim zastaną, jakiej będzie wielkości i jakie ma przeznaczenie... W połowie drogi poczuł, że już nie chce iść dalej, że nie chce odkrywać kolejnych zapomnianych komnat, że one nie niosą ze sobą obrazów, tylko są masą martwych przedmiotów, które otulają go delikatną mgłą smutku. Chciał wrócić, ale nie znał drogi!! Pałac stał się labiryntem pokoi, które nie były uporządkowane, nie łączyły się ze sobą, nie miał w głowie żadnej mapy, która dałaby bezpieczeństwo poruszania się. Wróżka stała wpatrzona w zachodzące słońce mieniące się ciepłymi kolorami, a on stał bezradny, zgubiony we własnej przestrzeni. To miejsce było się dla niego obce i nieprzewidywalne, a przecież budował je przez ostatnie kilka lat, by było pięknym i zachwycającym miejscem dla ludzi, których chciał tu zaprosić.

Ludzie - no właśnie, dla kogo właściwie był ten pałac? Kto czułby się w nim dobrze? Kogo chciał w nim gościć? Właściwie nigdy nikogo nie zapytał w jakim otoczeniu czułby się dobrze, bo przecież to on wiedział najlepiej czego potrzebują inni ludzie i ciągle poprawiał wnętrza dla nich...

Nie wiedział co ma zrobić, czuł, że głowa mu pulsuje, masa myśli powodowała jakąś bitwę, potworny lęk ogarnął całe jego ciało, nie mógł zrobić kroku, chciał uciec, ale nie wiedział w którą stronę ma się poruszać. W jego głowie było mnóstwo myśli, ale one także tworzyły labirynt w którym nie potrafił się odnaleźć.
Wróżka wzięła go delikatnie za rękę i poprosiła, żeby opowiedział jej o ludziach, których spotkał podczas swoich wypraw i emocjach, które tym spotkaniom towarzyszyły. Dotyk jej dłoni okropnie go wystraszył. Była strasznie blisko, przestraszył się, że będzie chciała go poprowadzić przez jego pałac, to byłoby nie do zniesienia, gdyby wiedziała lepiej od niego, jak się po nim poruszać! Ale była przecież wróżką, może użyje zaklęcia i to wszystko magicznie uporządkuje. No tak, ale wtedy będzie musiał być jej wdzięczny, może czegoś będzie od niego chciała, może uporządkuje pałac po swojemu. Nie mógł na to pozwolić. Nie pozwolił jej trzymać się za rękę, ale stał bezradny, nie znajdował odpowiedzi na dziesiątki pytań, które teraz stały się jakąś wojną w jego głowie.

Po co właściwie budował to miejsce? Co było siłą napędową jego działania? Dlaczego było tu tak dużo pustej przestrzeni skoro wypełniało ją tyle pięknych przedmiotów?

Wróżka znowu wsunęła dłoń w jego dłoń i powtórzyła swoją prośbę:

    - Oprowadź mnie po pałacu opowiadając o ludziach, których spotkałeś podczas tych wypraw, o uczuciach, które ci wtedy towarzyszyły.

Uff, nie chciała go prowadzić, poprosiła tylko, by to on ją oprowadził. Była zdana właściwie na niego w tej wielkiej przestrzeni, poczuł się za nią odpowiedzialny w tym chaosie wielkich nieuporządkowanych komnat. Nie bała się, stała i czekała, aż on znajdzie drogę. Cierpliwie stała powtarzając pytanie o ludzi i uczucia. Początkowo w natłoku pędzących myśli nie umiał sobie przypomnieć miejsc, które wiązały się z konkretnymi przedmiotami.
    - Pomyśl o kolorach, o porze dnia, o smaku potraw - powiedziała wróżka.

Tak, to dobrze znał i umiał o tym opowiadać, kiedy zaczął mówić, w jego obrazach powoli pojawili się ludzie. Pamiętał dobrze spotkania, które niosły ze sobą mnóstwo emocji. Zauważył, że przestała patrzeć na ogród, cała była skoncentrowana na nim i jego opowiadaniu. Niemal z uwielbieniem na twarzy słuchała jak opowiadał o ważnych dla niego ludziach. Podczas opowiadania zaczął czuć wspomnienia. Poczuł jak bardzo ważne były te spotkania, jak dużo dawał innym ludziom i jak bardzo oni ubogacali jego, uczyli się od siebie nawzajem, czasami spierali, ale tworzyli, odkrywali, budowali razem, te spotkania były nieustanną drogą ku rozwojowi. Dopytywała o emocje, o kolory, o to, co było dla niego ważne - naprawdę była zainteresowana jego opowiadaniami. Przedmioty nagle gdzieś zniknęły, stały się tłem dla uczuć i spotkań. Opowiadał czego w czasie tych spotkań nauczył, ale też odkrywał, że zostawiał tych ludzi, nie wracał w te same miejsca, zapominając o nich z lęku przed tym, że mogą wejść w jego świat i go zmieniać, a przecież każde spotkanie pozostawiało coś, co go zmieniało - wewnątrz i na zewnątrz - każda komnata była rezultatem innego spotkania. Uczucia pozwalały mu nazywać, czego od nich doświadczył, chociaż słowo miłość było zbyt trudne do wypowiedzenia, ubierał je w przyjaźń, zaufanie, wspólną przygodę, dobre spotkania... Czuł jednak, że są to słowa trochę "zamiast" bo tamto byłoby znowu zbyt zobowiązujące, bo niosłoby ze sobą odpowiedzialność...

Doszli do drzwi wejściowych, wróżka stanęła w geście pożegnania. Z uśmiechem zadała kolejne pytania:

    - Co pomogło ci znaleźć drogę? Co było najważniejsze w tych spotkaniach?Jakie najważniejsze słowa prowadziły cię przez ostatnie kilka godzin spaceru?

Król zamyślił się na chwilę, ale serce od razu znalazło odpowiedź:
    - Dawanie, odpowiedzialność i miłość - DOM...

Wszystkie te drogowskazy były w nim, ukryte w jego sercu, ale on je wyłączył, bojąc się zależności, bo z tym mu się do tej pory te słowa kojarzyły... Teraz patrząc na nie przez pryzmat emocji zobaczył, że dają bezpieczeństwo i jasną przestrzeń, do której każdy może być zaproszony...

Nie potrzebował magicznych zaklęć wróżki. Magia odpowiedzi była w nim, ona zadała tylko zwyczajne pytanie, które pozwoliło otworzyć drzwi serca. Dopiero kiedy zaczął mówić z serca znalazł prawdziwą drogę do domu...


    Dawanie jest najwyższym przejawem mocy. W samym akcie dawania doświadczam mojej siły, bogactwa, mojej potęgi. To doznanie wzmożonej żywotności i mocy napełnia mnie radością. Doświadczam siebie jako uosobienia swych sił, które mogę poświęcić, jako uosobienia pełni życia, toteż przepełnia mnie radość. Dawanie jest bardziej radosne niż otrzymywanie nie dlatego, że jest utratą czegoś, lecz dlatego, że w akcie dawania przejawia się moja żywotność. (E. Fromm, "O sztuce miłości")
Agnieszka Kozak

piątek, 11 listopada 2011

Człowiek magiczny.


Arthur Charles Clarke
Każda wystarczająco zaawansowana technologia jest nierozróżnialna od magii.

Ludzie na co dzień myślący racjonalnie zaczynają wykorzystywać elementy myślenia magicznego gdy wszelkie weryfikowalne metody naprawiania rzeczywistości zawiodą. Np. gdy liczą na wyzdrowienie swoje lub swoich bliskich a medycyna konwencjonalna zawodzi. Badając podłoże wiary w przesądy czy magiczne moce, psychologowie i antropolodzy zwykle zajmowali się uzdrawiaczami, kulturami plemiennymi czy spirytualistami New Age. Jednak równie dobrze mogliby badać własnych sąsiadów, asystentów z laboratorium czy nawet kolegów-naukowców. Nowe badania wykazują, że nawyki tak zwanego magicznego myślenia - jak na przykład wiara w to, że źle życząc nielubianemu koledze czy krewnemu, można sprawić, że zachoruje - są znacznie powszechniejsze niż ludzie to przyznają.
Te nawyki mają mało wspólnego z wiarą religijną, która jest znacznie bardziej złożona. Magiczne myślenie leży u podstaw mnóstwa często niedostrzeganych drobnych rytuałów, które towarzyszą ludziom przez cały dzień.
Wydaje się, że potrzeba takich wierzeń jest zakorzeniona w mózgu - i nie bez powodu. Poczucie posiadania specjalnych mocy podtrzymuje ludzi na duchu w groźnych sytuacjach, pomaga łagodzić codzienne lęki i unikać cierpień psychicznych. W nadmiarze może zaś prowadzić do zachowań kompulsywnych lub łudzenia się. Ten obraz magicznego myślenia pomaga wyjaśnić, dlaczego ludzie uważający się za sceptyków trwają przy dziwnych rytuałach, które wydają się nie mieć sensu, oraz jak pozornie niewinny przesąd może stać się szkodliwy.
Gdyby skłonność do magicznego myślenia nie była niczym więcej niż czczym przesądem, to podczas bezlitosnej ewolucji człowieka powinna była ona zaniknąć u dojrzałych intelektualnie dorosłych.
Obserwator życia we współczesnej Polsce i na całym świecie dostrzega wiele przykładów wypowiedzi i tekstów oraz postępowania i postaw ludzi, które zawierają elementy magiczne i irracjonalne. Przypominają one praktyki uważane niesłusznie za atrybuty wyłącznie minionych czasów i plemion prymitywnych. Uważam je za normalną i naturalną część ludzkiego życia. Nie jest moim celem zawstydzanie tych którzy z neomagii często korzystają i potępienie całości tych zjawisk z perspektywy naukowej. Czasami mam krytyczny stosunek do konkretnych przykładów posługiwania się neomagicznymi praktykami i neomagicznym myśleniem, ze względy na szkody które powodują. W znacznej jednak mierze nie tylko są nieszkodliwe ale wyraźnie pomagają ludziom w życiu i w utrzymywaniu równowagi psychicznej.. Od początków ludzkiej historii człowiek pragnie posługiwać się tajemniczymi rodzajami mocy w celu wywierania wpływu na swoje życie, na świat i na innych ludzi. Wydaje się że to pragnienie pozostaje nadal żywe u schyłku XX wieku. Istnieją ludzie którzy dokonują czarów i ludzie którzy są czarowani. Odprawiamy czary na swój własny choć czasem niepoważny użytek ale istnieją również przykłady odprawiania czarów na wielką skalę i dla wielkich interesów. Praktyki neomagiczne możemy dostrzec w szpitalu i w polityce, w sztuce i w rozrywce, w mediach i w działaniach wielkich grup społecznych  Gdy zawodzą człowieka wiedza, doświadczenie nabyte w przeszłości oraz praktyczne umiejętności, pojawia się poczucie bezradności i niemocy. Zaczyna przeżywać niepokój i obawy oraz pragnienie zmiany swego położenia na lepsze. Uczucia te domagają się jakiegoś działania ale racjonalny ogląd własnej sytuacji pokazuje, że jest ona zbyt trudna, a więc staje się mało użyteczny praktycznie, ponieważ nie dostarcza nadziei.
Człowiek podejmuje więc działania zastępcze, które podsuwa mu wyobraźnia pobudzona przez lęk, pragnienia i nadzieję. Obejmują one symboliczne, metaforyczne lub przybliżone odtworzenie upragnionego celu i czynności, które pomogą ten cel osiągnąć. Bez tej zdolności wielu ludzi w szczególnie trudnych sytuacjach osobistych było by narażonych na lęk, rozpacz, dezorientację i utratę nadziei.
 Każdemu komu nie obca jest psychologia C.G. Junga znane jest zapewne pojęcie synchroniczności. Synchronicznością Jung nazywał korespondowanie ze sobą dwóch z pozoru odmiennych zjawisk na płaszczyźnie sensu. Owe dwa korespondujące ze sobą zjawiska mogą zachodzić równocześnie, lecz może im również towarzyszyć następstwo czasowe. Jako przykład zjawiska synchroniczności Jung opisuje przygodę swojej pacjentki, której śnił się skarabeusz. Gdy siedzieli w gabinecie próbując poprzez analizę dociec znaczenia owego symbolu, coś zaczęło delikatnie stukać za oknem. Jung podszedł wówczas do okna i wpuścił do środka uderzającego skrzydełkami o szybę owada. Owadem owym był żuk, a Jung wpuszczając go do pokoju rzekł: „Oto Pani skarabeusz”. Owo zdarzenie stało się podstawą do późniejszych doświadczeń i obserwacji, i właśnie temuż zdarzeniu zawdzięczamy pojęcie synchroniczności.
Synchroniczność była jednym z największych -  a zarazem najmniej zrozumiałych - odkryć Junga, po części dlatego, że nie można jej docenić nie doświadczając jej osobiście. Odkrycie Junga było dla psychologii tym, czym dla fizyki była teoria względności Einsteina. Zjawisko synchroniczności jest tak nie pasująca do naszego wyobrażenia o naturze rzeczy, a zarazem jej doświadczenie potrafi być tak inspirujące, że sam Jung zwlekał ponad 20 lat z publikacją swoich przemyśleń na ten temat. Jego wizja wszechświata synchronicznego zarazem zawierała w sobie linearną przyczynowość, znaną nam z codzienności, jak też i przekraczała ją w każdą stronę. Wszechświat synchroniczny zarówno równoważył jak i dopełniał zarazem naszą mechanistyczną wizję świata zbudowanego wzdłuż linearnej przyczynowości - dodając do niej komponent spoza czasu, przestrzeni. W chwili synchroniczności dwa skądinąd różnorodne światy - ten przyczynowy i ten nie przyczynowy - zazębiają się o siebie i przenikają zarazem. Z jednej strony jest to forma przejawiania się tych dwóch światów a z drugiej jest to forma manifestacji ich jedności. Synchroniczność  występuje kiedy wychodzimy z osobistego wymiaru naszego doświadczenia i wchodzimy do tego, co nazywa się wymiarem archetypowym. Zdaniem Junga w nieświadomości zbiorowej istnieje wiele różnych archetypów, takich jak archetyp narodzin, śmierci, odrodzenia, bohatera, dziecka, boga, demona, matki ziemi, starego mędrca, persony czyli maski itd. Archetyp cienia jest symbolem dualizmu dobra i zła, a także bezradności. Stanowi on uosobienie zwierzęcej strony naszej natury. Wyraża się w postaci szatana, obrazu piekła i idei grzechu pierworodnego. Już w dzieciństwie natrafiamy na jego sens pod postacią Baby-Jagi. Cień jest odpowiedzialny za pojawienie się w naszej świadomości i w zachowaniu społecznie nieakceptowanych myśli, uczuć i działań. Przed publicznym osądem ukrywa je persona, czyli nasza rola społeczna i zarazem maska.
Istota ludzka w ciągu całego swojego życia poszukuje nieustannie jego sensu. Nie chcąc żyć z dnia na dzień, ale w pełni i świadomie przeżywać własną egzystencję wie, iż największą jego potrzebą i najtrudniejszym zadaniem jest znalezienie celu. Dojrzałości do jej zrozumienia nie zdobywa się od razu, lecz w rezultacie długiego rozwoju i na podstawie przeżytych doświadczeń. Dążąc do odnalezienia głębszego sensu życia trzeba być zdolnym do wyjścia poza granice egzystencji egocentrycznej oraz wierzyć w możliwości wniesienia istotnego wkładu w swoje życie. Jest konieczne, jeśli chce się być zadowolonym z siebie i z tego, co się robi. Trzeba rozwijać własne zasoby wewnętrzne w taki sposób, by uczucia, wyobraźnia i intelekt wzajemnie wspierały się i wzbogacały.
Baśnie od początku ich powstania wykorzystywano w celu przekazania wiedzy, wzbogacenia doświadczenia oraz ukazania różnych wzorów myślenia i działania. Tak więc baśń –jak żaden inny typ literatury- jest nasycona swoistą, charakterystyczną tylko dla siebie symboliką i archetypami sięgającymi jeszcze czasów „przedszkola ludzkości”, których wpływ można odnaleźć niemal we wszystkich dziedzinach działalności człowieka. Najtrafniej potrzebę tę tłumaczy psychologia głębi, która –de facto- od dawna wykorzystuje baśnie jako materiał do swoich badań, wychodząc z założenia, że -ze względu na swoje starożytne korzenie- baśnie stały się integralną częścią naszej historii, kultury i nasz samych. Psychologia głębi podkreśla jednak przede wszystkim znaczenie baśni w aspekcie indywidualnym, jednostkowym; tymczasem baśń posiada przecież wyraźny wymiar uniwersalny i to właśnie ten wymiar podtrzymuje ciągłość naszej ludzkiej historii, kultury i sztuki.

sobota, 5 listopada 2011

Co tam u mnie, Drogi Kumie?


Tradycja, tradycja, tradycja... Jakże my ją kochamy, jak tęsknimy do powtarzanych co roku tych samych rytuałów, potraw, filmów. Codzienność jest zwykle tak szara, że każdy chce pozytywnej odmiany, choćby na jeden, dwa dni.

 Roman Kotliński

Szara codzienność mi nie wystarcza. Popadam w nastroje od euforii do głębokiej depresji. Przy obcych zawsze ukrywam swoją wrodzoną nieśmiałość, a jednak czasami z jakiejś przyczyny boję się nawet odebrać telefon od nieznanego numeru. Głupie, prawda?
Chodzę do Patrycji rannym świtem, jak mam dość leżenia na kanapie, idę sama do kina. Niestety życie pokazało, że nikt się nie chce przyjaźnić. Na portalach społecznościowych jako przyjażń rozumiany jest seks. Pisarka nie wykazuje zainteresowania miją osobą. A mnie nie wystarczają wortualne kontakty. Chcę realnych i częstych.
Instynkt stadny? Cholera wie...
Wczoraj byłam na 4 urodzinach Maksa. Nic prawie tam nie jadłąm, ale w domu miałam napad obżartwa. Normalnie identikos jak z piciem. Wzięłam wczoraj łyka drina i nic... Normalnie się zakrztusiłam, takie mocne, od trunków już odwykłam...
Kasa idzie, sama nie wiem na co... Wychodzi i nie wraca... Nie chce mi się żyć, ale qurwa, żyję... I nic na to nie poradzę...