Czasami rodzi się we mnie jakiś głód życia, nie znana tęsknota za spełnieniem się w innych rolach, smakowanie ciała i duszy jeszcze nie poznanej. Odkrywać trzeba do końca.
— Barbara Rosiek

sobota, 31 grudnia 2011

Nie jest dobrze...

Dla mnie to nic. Nowe millenium, nowy wiek czy nowy rok. Dla mnie to jeszcze kolejny dzień, kolejna noc. Słońce, księżyc, gwiazdy pozostaną te same.
— Dalajlama

Dla mnie nie zacznie się fajnie i z nadzieją. Odebrałam wczoraj wynik rezonansu i mam ... guza w oczodole. Czuję się okropnie... Nie mam chcęci do niczego... Zaplanowałam sobie już śmierć i trochę mniej się boję. Najgorzej nie chcę iść do hospicjum i mam obawy co do dalszego losu psów, bo ludzie jakoś sobie beze mnie poradzą...






 Z ostatnią kartką kalendarza zerwij wszystkie złe nastroje, zapomnij o wszystkich nieudanych dniach, przekreśl niewarte w pamięci chwile i wejdź w Nowy Rok jak w nowej szacie wchodzi się na najwspanialszy bal świata. Szampańskiej zabawy Sylwestrowej i szczęśliwego Nowego 2012 Roku !!! Pozdrawiam serdecznie

niedziela, 25 grudnia 2011

Bracia mniejsi.

Artur Schopenhauer
Kto jest okrutny w stosunku do zwierząt, ten nie może być dobrym człowiekiem

Święty Franciszek z Asyżu nazywał zwierzęta "naszymi braćmi mniejszymi". Ale dusza? Czy mają ją zwierzęta? Co tam dusza, są tacy, którzy twierdzą, że zwierzęta mają kontakt ze światem pozazmysłowym. Słowo zwierzę pochodzi z łaciny i oznacza żywe stworzenie, a dosłownie: wszystko, co żyje. Animalis to nic innego jak mający oddech, zaś anima to oddech, powietrze. I byłoby to zasadniczym argumentem w polemice z tymi, którzy odrzucają egzystencję zwierzęcej duszy. Ale nie jest to moim celem. Chodzi mi głownie o to, iż niektórzy uważają, że zwierzęta nie odczuwają bólu albo rozpaczy czy też strachu, że można z nimi robić dosłownie wszystko, bo to tylko zwierzę. Przeraża mnie to, a nawet zauważyłam, że paradoksalnie bardziej obchodzi mnie los zwierząt, niż ludzi. Zwierzęta są najpiękniejszym prezentem, jaki ludzie dostali od Stwórcy. Bo kiedy patrzymy w oczy np. psa, widzimy w nich jego duszę. Ja przynajmniej widzę.
Ostatnio w UWADZE TVN jest prowadzona super akcja medialna, która ma za zadanie uświadamianie społeczeństwa, że "Zwierzęta są jak ludzie. Czują!" Zwałszcza przeraził mnie materiał o schronisku w Korabiewicach. Ponad 500 zwierząt oczekuje na pomoc w byłym schronisku dla zwierząt w Korabiewicach. W ostatnich dniach Magdalenie Sz., która kiedyś prowadziła to schronisko jak i kilku jej pracownikom policja postawiła zarzuty znęcania się nad zwierzętami. Psy są poranione, chore i zagłodzone.  Stoją w boksach bez dostępu do wody i nie mają co jeść. W ostatnich kilku tygodniach Pogotowie dla Zwierząt i Fundacja Viva odebrało kilkadziesiąt zwierząt z byłego schroniska. Zwierzęta jednak w tym miejscu nadal umierają. Wolontariusze obu organizacji odkryli nie tylko wychudzone martwe zwierzęta ale także masowe groby zwierząt.

O nieprawidłowościach w schronisku w Korabiewicach głośno stało się na początku 2011 roku, gdy za pośrednictwem programu „Prosto z Polski” cała Polska dowiedziała się o okrutnym traktowaniu zwierząt w Schronisku w Korabiewicach. W tajemniczych okolicznościach zaginęło tam kilkaset zwierząt. Inne znajdowano chore, zagłodzone lub martwe. Niestety władze gminy, Powiatowy Inspektorat Weterynarii i miejscowi policjanci nie chcieli widzieć tych nieprawidłowości. Informacje o nieprawidłowościach w schronisku pojawiły się wiele lat temu. Kierowniczka przytuliska - Magdalena Sz. nie zapewnia opieki psom, kotom, koniom, niedźwiedziom które zbiera mimo braku możliwości zapewnienia im właściwych warunków bytowania.  Odmawiała i nadal odmawia adopcji zwierząt, doprowadzała do ich rozmnażania, zagryzień, zamarzania czy śmierci na skutek zaniechania leczenia. Z tego co mi jest wiadomo, problem tego schroniska, mimo medialności i ciągłego nagłaśniania tematu, nadal nie został rozwiązany.
Jak rzekł Bernard Shaw: "Im bardziej poznaję ludzi, tym bardziej kocham zwierzęta." Gotowam się pod tym podpisać, gdy zobaczyłam dziś filmik o "nieludzkim" traktowaniu przed śmiercią karpii. Od razu skojarzyło mi się wywożenie Żydów w bydlęcych wagonach do obozów zagłady. Czy człowiek ewoluuje moralnie i etycznie? Mam nadzieję, że tak...

piątek, 23 grudnia 2011

Czy wierzysz w świętego mikołaja?

Najważniejsze jest, by gdzieś istniało to, czym się żyło: i zwyczaje, i święta rodzinne. I dom pełen wspomnień. Najważniejsze jest, by żyć dla powrotu.
— Antoine de Saint-Exupéry


„Generalnie skrypt bazuje na dziecięcej teorii mówiącej o tym, że gdzieś istnieje sobie jakiś Święty Mikołaj, który przyniesie danej osobie prezent mający uwieńczyć jej życie. Ludzie na przyjście Świętego Mikołaja czekają przez różne okresy czasu – niektórzy 10 lat, inni -20, a jeszcze inni 60 lat zanim nie wpadną w rozpacz z powodu nieobecności Świętego Mikołaja”(Eric Berne).
Pierwowzorem postaci Świętego Mikołaja był biskup ubogiej i zaniedbanej diecezji Miry. Choć o jego życiu wiadomo niewiele, stał się on jednym z najpopularniejszych chrześcijańskich świętych na Wschodzie. Pozostał znany jako „cudotwórca”oraz patron kancelistów parafialnych, uczonych, lombardzistów, żeglarzy, małych chłopców, piekarzy, złodziei, podróżnych, dziewic pragnących wyjść za mąż, obrońcą dobytku przed wilkami i ogniem. Jedna z legend głosi, że w czasie klęski głodu biskup mieszkał u pewnego oberżysty, który nie mając mięsa, zamordował trzech chłopców. Pokrajał ich ciała i posolił zamierzając nakarmić nimi gości. Biskup wstrząśnięty tym uczynkiem, przywrócił chłopców do życia.
Inna historia związana z biskupem dotyczy pewnego człowieka, który popadł w nędzę i postanowił sprzedać swoje trzy córki do domu publicznego. Gdy biskup dowiedział się o tym, nocą wrzucił przez komin trzy sakiewki z pieniędzmi. Wpadły one do trzewików i pończoch, które owe córki umieściły przy kominku do osuszenia. Stąd podobno w krajach, w których powszechnie były używane kominki powstał zwyczaj wystawiania przy nich butów i skarpet. Tam, gdzie kominków nie było powstał zwyczaj wkładania dzieciom prezentów pod poduszkę.
Mimo wielu zalet opisywanych w legendach i opowieściach, kościół katolicki w 1969 roku oficjalnie zdjął biskupa ze spisu świętych, nie mogąc go uznać za postać autentyczną. Zezwolił jednak na kontynuowanie kultów lokalnych. W wielu krajach pozostał po nim symbol Świętego Mikołaja przynoszącego podarunki, które mają spełniać nasze najskrytsze marzenia. Jednocześnie, poprzez podarunki od Świętego Mikołaja, co roku bilansują się nasze „dobre” i „złe” uczynki .
Eric Berne, twórca Analizy Transakcyjnej, twierdzi, że „większość ludzi spędza całe życie w oczekiwaniu na Świętego Mikołaja lub któregoś z jego członków rodziny”. Każdy z dorosłych wierzy w swoje własne wersje Świętego Mikołaja, na których buduje swoją opowieść życia, swój scenariusz tego, jak ma wyglądać jego życie. Wiara w Świętego Mikołaja w naszym dorosłym życiu jest oparta na iluzjach „gdyby tylko” i „któregoś dnia”. Cały aparat iluzji działa jak system magiczny obiecujący nagrodę, dobrą wypłatę, skarb i spełnienie. Iluzje pociągają bardziej niż rzeczywistość, powodują porzucanie tego, co jest na rzecz tego, co mogłoby być, choć jest najmniej prawdopodobne. Na rzecz spełnienia iluzji potrafimy długo trwać w oczekiwaniu, w bólu, w toksyczności – bo za każdym oczekiwaniem stoi obietnica lepszego jutra i magicznej siły spełnienia.
Istnieją iluzje uniwersalne typu „jestem nieśmiertelny”, „jestem wszechmocny”, „nikt nie może mi się oprzeć”. Te iluzje w życiu dorosłym realizują się poprzez „wiedzenie lepiej”– czyli ciąg zachowań związanych z wiedzeniem co kto myśli, co czuje, co jest dla kogo dobre, kto w jakim kierunku pójść powinien, co jest prawdą a co nią nie jest.
Iluzje realizują się także poprzez ciąg zachowań typu „tylko ja”, czyli „tylko ja wiem, czego on potrzebuje”, „tylko ja mogę im to powiedzieć”, „tylko ode mnie mogą to przyjąć”, „tylko ja im zostałam”, kto jak nie ja wiem na czym to polega”, „kto jak nie ja może im pomóc”.
W nasze dorosłe życie przenosimy iluzje związane z rodzicielskimi przekazami typu „postępuj właściwie, a nic ci się nie stanie”, „rób, jak ci każę, a wszystko będzie dobrze”, „jeśli tylko się postarasz, to będę ciebie kochać”. Każdy z tych nakazów wiąże nas obietnicą spełnienia, ochrony, miłości i wprowadza nakaz porzucania własnych odczuć i decyzji na rzecz nieokreślonych, posiadających magiczną moc oczekiwań innych.
Moc iluzji tkwi w tym, że często działają na nas silniej niż realne bodźce. Im silniej są one związane z naszymi dziecięcymi doświadczeniami, z przekazami od ważnych postaci rodzicielskich tym bardziej działa nasz wewnętrzny nakaz ich wypełniania. Każde nasze poczucie , że „jeśli tylko się postaram, to może będę lepszy, bardziej kochany, zgrabniejszy, bardziej lubiany, mądrzejszy…” wzmacnia mechanizm nieakceptowania siebie i oddala nas od naszych autentycznych pragnień. Każda myśl, że „któregoś dnia… będzie lepiej, on przestanie pić, dziecko zrozumie mnie, wreszcie odpocznę, znowu będziemy szczęśliwą rodziną, skończą się kłopoty, stanę na własnych nogach” oddala nas od podejmowania decyzji, wkraczania na drogę zmian, weryfikowania swoich postaw.
Wiara w Świętego Mikołaja jest jak przystanek w życiu, na którym tkwimy latami wierząc, że już właśnie zaraz pojawi się ten, który da wypłatę za wszystkie lata czekania.
Póki jesteśmy dziećmi wiara w Świętego Mikołaja dodaje ekscytacji, buduje tajemniczy wymiar życia, cieszy. Jest ona spójna z magicznym typem myślenia dzieci i stanowi punkt przejściowy pomiędzy dziecięcą Arkadią a światem realnych wyzwań, zobowiązań i doświadczeń.
Trwanie w tej wierze w życiu dorosłym zamyka możliwość rozwoju oraz wpływania na własne życie. Konfrontacja z tym, że Święty Mikołaj nie istnieje może być dla wielu ludzi bolesna i szokująca. Pozbycie się iluzji grozi brakiem punktu odniesienia, poczuciem pustki, braku. Nie chodzi więc o pozbywanie się iluzji, lecz o ich zamienianie na realny obraz siebie i otaczającego świata. O weryfikację i konfrontację niesionych z przeszłości nakazów, o wsłuchiwanie się w siebie i w innych, o zawieszanie silnych przekonań na rzecz pytań, eksploracji sytuacji, w których jesteśmy zanurzeni. Im mniej w naszym życiu iluzji, tym więcej autonomii. Przerwanie iluzji o Świętym Mikołaju jest możliwe w każdym momencie naszego życia. Nie wystarczy jedynie wgląd w stare wzorce funkcjonowania, lecz ważna jest aktywność w kierunku zmiany tych wzorców na nowe sposoby zachowywania się, myślenia i odczuwania.

czwartek, 22 grudnia 2011

Idą, idą Święta...

ks. Jan Twardowski
Dawna wigilia


Przyszła mi na wigilię zziębnięta głuchociemna

z gwiazdą jak z jasną twarzą - wigilia przedwojenna
z domem co został jeszcze na cienkiej fotografii
z sercem co nigdy umrzeć porządnie nie potrafi

z niemądrym bardzo piórem skrobiącym w kałamarzu
z przedpotopowym świętym z Piłsudskim w kalendarzu
z mamusią co od nieszczęść zasłonić chciała łzami
podając barszcz czerwony co śmieszył nas uszkami

z lampką z czajnikiem starym wydartym chyba niebu
z całą rodziną jeszcze to znaczy sprzed pogrzebów
Nad stołem mym samotnym zwiesiła czułą głowę
Nad wszystkie figi z makiem - dziś już posoborowe

Przyszła usiadła sobie . Jak żołnierz pomilczała

Jezusa z klasy pierwszej z opłatkiem mi podała

niedziela, 18 grudnia 2011

Ojczulek Stalin


O, Ty, któryś jest jasnym narodów słońcem,
Naszych dni słońcem niegasnącym.
Jaśniej świeci od słońca
Twa mądrość wszechogarniająca.


Aleksiej Nikołajewicz Tołstoj

Stalin dbał o własny wizerunek w społeczeństwie, przedstawiając siebie jako spadkobiercę Lenina. Zlecając służbie bezpieczeństwa wykrywanie nieistniejących spisków kontrrewolucyjnych, podsycał w społeczeństwie atmosferę ciągłego zagrożenia i niepewności. Jednocześnie kreował się na wodza narodu, co objawiało się ogromnym wpływem na życie społeczne i kulturalne.
Odkąd tylko Stalin doszedł do władzy miał manię prześladowczą. Wciąż uważał ze jest obserwowany i prześladowany przez obcych jak i przez współpracowników. Odnosił wrażenie ze zawiązało się kilka spisków, które maja na celu odebrać mu życie. Stąd też w Rosji zwiększono represje. Wzrosła liczba więźniów w więzieniach i łagrach, którzy umierali z powodu regularnych tortur, głodu lub chorób. Ten fakt z kolei świadczy o tym ze Stalin miał  zachwiania emocjonalne. W dzieciństwie był on ofiara przemocy rodzinnej- jego ojciec, który często wracał do domu pod wpływem alkoholu maltretował syna. Jak wiadomo dzieci bite często przenoszą złe nawyki po rodzicach i przepełnione agresja wyładowują napięcie na innych również bijąc bądź znęcając się psychicznie nad nimi. Jednak jak dużą dawkę agresji musiałoby dostać małe dziecko by skumulowała się ona do tego stopnia. Stalin nie miał litości dla innych bez względu czy byli to rodacy czy obcokrajowcy. Niewątpliwie ojciec Stalina wyrządził krzywdę fizyczna i w dużej mierze psychiczna zarówno swojemu dziecku jak i milionom, które Stalin bezwzględnie skazał na śmierć. Rosyjski szewc wychował swoje dziecko na prawdziwego potwora.
Żeby podkreślić jak bezwzględnym człowiekiem stał się Stalin przytoczę tu jego słowa, które wypowiedział podczas jednego z wystąpień: ”Tragedia to śmierć jednego człowiek a, zaś śmierć milionów to statystyka”.
Dużą rolą w stworzeniu osoby „Papy Stalina” odegrała propaganda. Zafałszowania historii w podręcznikach, wszechobecne portrety, posągi i rzeźby przedstawiające przystojnego, wąsatego człowieka o dobrotliwym uśmiechu stworzyły mit o Stalinie jako „ojcu narodu”. Stalin był niewyobrażalnym wprost megalomanem, chętnie przyjmującym hołdy. Z okazji 50. urodzin okrzyknięto go “wodzem światowego proletariatu”, później Stalina określano jako “dobrego, czułego, uwielbianego i kochającego dzieci”. W 1936 r. popularny był plakat Stalina z małą Galą Markizową na ręku. Nieco później jej ojciec został rozstrzelany jako wróg ludu, a matka zabiła się w więzieniu. W 1936 r. Ogłoszono Konstytucję Stalinowską, “najbardziej demokratyczną na świecie”. Stalin faktycznie był przepełniony spiskową obsesją na punkcie zagrożenia idei bolszewizmu oraz utraty władzy. Na gruncie prywatnym okazywał swoje oblicze cynika, pozbawionego jakichkolwiek zasad moralnych. Z czasem ludzie masowe aresztowania zaczęli tłumaczyć sobie nie srogością wodza, a winą samych siebie: ”skoro go wzięli no to pewnie musiał cos przeskrobać”.Ludzie mieli wpojone w umysły, że najgorszym wrogiem i najokrutniejszym są hitlerowskie Niemcy, a skoro Stalin wypowiedział im wojnę i chce bronić przed Hitlerem swojego narodu to znaczy, że jest najlepszym władcą, jakiego mogli sobie wyobrazić. Nagłośnienie i wyolbrzymienie zła Niemców odwróciło uwagę ludzi od tego jak krwawą ceną miało być przypłacone zwycięstwo.Same przemówienia Stalina nie były tak przepełnione pasją, jak te wygłaszane, a wręcz wykrzykiwane przez Hitlera. Mówił spokojnie z przemyśleniem, nie gestykulował i rzadko podnosił głos.Propaganda w połączeniu ze stałą groźbą prześladowań zrobiła ze Stalina półboga, to zjawisko nazwano później kultem jednostki.
Iosif Wissarionowicz Dżugaszwili urodził się 8.12.1878 roku w Gruzji. Był synem szewca i praczki, dzieckiem słabym i chorowitym. Ojciec Iosifa był alkoholikiem i wiele przekazów mówi, że często go bił, co miało pewnie duże znaczenie na ukształtowanie jego psychiki. Uczęszczał do szkoły parafialnej a naukę kontynuował w seminarium duchownym, które ukończył z bardzo dobrymi wynikami. Pisywał wiersze, a 7 z nich zostało opublikowanych w gazecie "Iweria". Tuż po szkole zatrudnił się jako księgowy, ale długo nie popracował, gdyż musiał się ukrywać. Wstąpił do Socjaldemokratycznej Partii Robotniczej Rosji i po roszadach partyjnych opowiedział się po stronie bolszewików. W 1912 roku na wniosek Lenina został zapisany do Komitetu Centralnego i Rosyjskiego Biura KC.
Na przełomie wieków Stalin rabował banki na południu Rosji, prowadził agitacje i czasami dokonywał zamachów.
Brał udział w rewolucji październikowej, po czym został ludowym komisarzem ds. narodowości. W 1919 roku przejął szereg obowiązków związanych ze sprawami personalnymi, co stało się źródłem jego potęgi.
Gdy w 1924 roku zmarł Lenin władzę po nim w Rosji przejął Iosif Stalin eliminując- zabijając przy tym współpracowników, którzy mogliby zagrażać przejęciu przez niego całkowitej władzy. Sam Lenin przed śmiercią wyraził swe obawy, co do Stalina, pisząc w liście do współpracowników:” Obejmując stanowisko sekretarza generalnego Stalin otrzymuje olbrzymią władzę. Nie jestem pewien czy będzie w stanie korzystać z niej z należytą ostrożnością”. Jednak członkowie partii zignorowali ostrzenia Lenina.
Stalin przedstawiał się jako spadkobierca Lenina i chciał kontynuować jego ideologie komunistyczna. Chwalił on pośmiertnie Lenina, wystawiał mu wiele pomników jednak głoszona przez niego ideologie nieco zmodyfikował dorzucając do niej ogromna dawkę terroru i kultu jednostki.

sobota, 17 grudnia 2011

Mam wznowę?

Ciało jest albo beznadziejnie głupie, albo nieskończenie mądre – tak czy inaczej, oszczędzono mu katuszy myślenia, wie tylko, jak trwać i walczyć, dopóki może. [...]. Chce żyć.
S.King

Kiedyś, w 2001, a potem 2007 miałam nieciekawe  i rzadko spotykane schorzenie - guza oczodołu. Strasznie się denerwowałam jaki charakter ma ta zmiana, miałam niesamowite korowody z lekarzami, badaniami, a potem operacjami, były też koszty finansowe związane z leczeniem, a na koniec jeszcze powieka mi się nie chciała podnieść. Dwa razy przeżyłam ten koszmar, na szczęście zmiana okazała się być torbielą bez cech nowowtworowych. Od tygodnia boli mnie znów to samo miejsce i mam wrażenie, że robi się tam gulka. Byłam już u okulisty, który pracuje w akademii (zawsze mnie tam operowano i trza się nastawić na zabieg znów), robiłam usg, teraz mam mieć rezonans oczodołów. Na razie zmiany nie widzi lekarz, nie wyszło nic na usg, ale to nic nie znaczy jeszcze. Trochę dały mi te badania po kieszeni (80 zł- wizyta, 80 zł - usg, rezonans- 650 zł), ale ja nie zamierzam czekać wieczność na nfz, wcześniej umrę albo wykończę się psychicznie. Na coś człowiek przecież musi pieniądze wydawać. Mama mowi, że jestem hipochonryczką, ale ma to i dobrą stronę. Dzięki temu wyszłam obronną ręką z alkoholizmu. Miałam kilkakrotnie wszywany esperal, wielu alkoholików po prostu "zapija go", mimo grożby utraty życia, ja tam obawiam się o siebie, że nigdy bym czegoś takiego nie zrobiła. Na razie strasznie się denerwuję i czekam...
Co poza tym? Ano, widziałam się z opisywaną niegdyś Edytką... Ma już dziewczyna 18 lat. Wyszła nieźle z ostatnich sytuacji krytycznych. Mianowicie pojechała do Dani jako opiekun cioci chorej na raka. Jest tam oficjalnie zatrudniona i zarabia 6.000 zł miesięcznie. Kupiła sobie mnóstwo rzeczy: ubrań, sprzętów... Palnuje iść na prawko i kupić furkę. Super wygląda, włoski ma zrobione, makijaż, ładnie ubrana. Nie odchudza się już, rozśmieszyła mnie, bo zjadła zestaw w McDonaldzie, porcję szarlotki oraz kawę z bitą śmietaną i lodami. Nie ma na razie problemu bo figurę ma modelki. Przechodzi jednak ogromny stres psychiczny i fizyczny. Ciocia jest w IV stadium raka, cierpi na depresję, Edytka robi wszystko w domu:gotuje, pierze sprząta... Palnuje zostać w dani i skończyć tam szkołę, a potem podjąć pracę. Cieszę się, że tak jej się w życiu ułożyło.
Mój "odwieczny" internetowy znajomy jest chyba dla mnie taki ważny, ponieważ jest jakby synonimem mojego taty dla mnie. Tyle widzę w nim jego cech, które mnie drażnią. Teraz jest na mnie obrażony i nie odzywa się... Nigdy pierwszy nie wyciągnął reki do zgody, zawsze ja, identycznie jak mój ojciec...
Moja "ukochana pisarka", która obiecała spotkać się po 15 grudnia, napisała, że jest chora... Szok...
Ponadto miałam "randkę z portalu internetowego" . Pan przyszedł z plamą na swetrze i brudnymi paznokciami, sama zapłaciłam za swą kawę. Ponadto jest w separacji, nie ma rozwodu, dwie małe córcie i ciągle narzeka na swoją sytuację materialną. Kiedy napisałam mu w esie, że jestem chora w związku z guzem, nie odezwał się więcej, hahaha. Faceci to dno...

niedziela, 4 grudnia 2011

Bajka o klatce i otwartych drzwiach.


Jesteś sam, ponieważ tylko ty znasz swoją duszę i potrafisz ją tak utulić,
żeby poczuła się wreszcie szczęśliwa i zaspokojona...
...Żeby więc przestać czuć się samotnym,
trzeba zaprzyjaźnić się ze sobą.
[ Beta Pawlikowska „W dżungli miłości"]

Na afrykańskiej sawannie żyło sobie stado lwów.  Jak to zazwyczaj w takim stadzie bywa, władzę sprawował potężny samiec Leon. Podlegało mu kilka młodszych, jeszcze nie w pełni dojrzałych samców i samic wraz z młodymi, które dbały o to, aby Leon miał zawsze pełny żołądek. Życie płynęło Leonowi na drzemkach pod rachitycznymi akacjami, prawie codziennych posiłkach i wypełnianiu samczego obowiązku wobec samic. I pewnie żyłby tak sobie długie lata, aż  młodszy i silniejszy samiec pozbawiłby go władzy, ale  i wówczas będąc na „lwiej emeryturze"; jako dawnemu władcy żyłoby mu się nie najgorzej. Jednak los przyszykował dla Leona inny scenariusz życia. Pewnego razu na sawannie urządzono polowanie. W nadmorskim, afrykańskim kurorcie postanowiono otworzyć zoo, które byłoby atrakcją dla turystów, niemogących uczestniczyć w prawdziwym safari. No i pech, a może lenistwo, albo brak umiejętności oceny sytuacji sprawiły, że Leon niewiadomo kiedy znalazł się za kratami. Początkowo jego gniew był przeogromny. Rzucał się po klatce i ryczał przeraźliwie,  wydawało się, że lada moment pręty klatki pękną pod naporem ogromnego cielska. Tak było  przez kilka dni, a może tygodni. Jednak po pewnym czasie gniew i złość Leona zaczęły zamierać. Przestał się rzucać, ryczał znacznie ciszej i bez sprzeciwu pochłaniał codzienną porcję mięsa. I tak dumny i groźny król Leon stał się apatycznym i  biernym Leosiem. Jedyne co pozostało w nim z czasów życia na sawannie, to tęsknota za wolnością. Leoś codziennie marzył, jakby to było cudownie, gdyby mógł wrócić do swojego stada. Ponieważ nie mógł tego zrobić, to obwiniał wszystkich dookoła i narzekał na swój parszywy los. I tak upływały Leosiowi dni, tygodnie i miesiące. Aż pewnego poranka, kiedy jak zwykle robił leniwy obchód swojego mini królestwa, zauważył, że drzwi klatki są otwarte. Stanął w nich niepewnie, rozglądając się na boki. Po krótkiej chwili wahania wystawił na zewnątrz łeb, przez ułamek sekundy poczuł w sobie dawnego Leona, zaryczał donośnie i już miał wybiec na wolność, kiedy usłyszał jakiś głos. Rozejrzał się dookoła, ale nikogo nie zobaczył, wówczas uświadomił sobie, że ten głos dobywa się z jego wnętrza. Kiedy tylko wsłuchał się uważnie  w słowa, dawny Leon zniknął, a na jego miejsce znowu powrócił Leoś - narzekający, tchórzliwy i apatyczny lewek. Co Leon usłyszał?
Uciekając możesz się zranić, droga na sawannę będzie trudna i niebezpieczna, co zrobisz jeżeli stado cię nie przyjmie, jak będziesz się czuł gdy porównają cię do nowego władcy...
Leoś podkulił ogon i wrócił do swojej klatki. Później ludzie się dziwili dlaczego nie wykorzystał szansy ucieczki, skoro była tak blisko, przecież jedyne co musiał zrobić, aby zmienić swój los, to wykorzystać swoje możliwości i podjąć ryzyko, jakie niesie ze sobą życie. Za tę niewielką cenę mógł zyskać wolność i cieszyć się pełnią życia. Ale on wolał siedzieć w otwartej klatce, która wprawdzie ogranicza, ale gwarantuje bezpieczeństwo, a ponadto zawsze można przecież ponarzekać.

Aneta Barta

piątek, 2 grudnia 2011

Outsider (poza nawiasem)...


Jeśli potrafisz spędzić z kimś pół godziny w zupełnym milczeniu i nie czuć przy tym wcale skrępowania, ty i osoba ta możecie zostać przyjaciółmi. Jeśli zaś milczenie będzie wam ciążyło, jesteście sobie obcy i nie warto nawet starać się o zadzierzgnięcie przyjaźni.
— Lucy Maud Montgomery

Outsider, autsajder (z ang . outside, na zewnątrz) – człowiek pozostający na uboczu społeczeństwa , nieangażujący się bezpośrednio w bieżące sprawy. Termin ten narodził się prawdopodobnie w latach 60 XX wieku w Stanach Zjednoczonych. Outsiderami nazywano hippisów. Takie zachowanie może być w pełni świadomym działaniem człowieka nie godzącego się na normy, zwyczaje, prawa lub mody aktualnie panujące w społeczeństwie, bądź wynikać z alienacji przez społeczeństwo jednostki niezdolnej do życia w grupie.

wikipedia



Oto obrazek, karta z talii Osho Zen Tarot (5 Tęcz, Monet, czy Pentakli albo Denarów) nazwana tu dodatkowo Outsider.  Pokazuje małe dziecko kurczowo kraty zamkniętej bramy żelaza, patrząc na kolory tęczy poza nią.  A oto jak sam Osho skomentowałó tę kartę : "Małe dziecko widoczne na tej karcie stoi przed bramą i spogląda przez nią. Dziecko jest bardzo małe i sądzi, że nie przejdzie przez bramę. Nie widzi, że brama nie jest zamknięta na łańcuch; wystarczy ją otworzyć. Opuszczeni czy wykluczeni poza nawias zawsze czujemy się jak małe, bezradne dziecko. Nic dziwnego, wszak to uczucie zakorzeniło się w nas mocno w najwcześniejszym dzieciństwie. Problem w tym, że z powodu tego głębokiego przekonania, uczucie to pojawia się w naszym życiu raz po raz, gra jak zepsuta płyta."Żyją we własnym świecie, inaczej niż wszyscy się noszą, za nic mają schematy, granice, stereotypy. Odmieńcy, nonkonformiści, dziwacy. Budzą nasze zdziwienie, a bywa, że i oburzenie. Więc chcemy ich zmieniać. A przecież tacy ludzie przydają światu kolorów i to oni popychają go do przodu.


Zjawisko bycia odmieńcem jest stare jak świat. Od kiedy istnieją systemy społeczne, które narzucają reguły postępowania, istnieją też jednostki, które te reguły łamią. Społeczeństwo zawsze dąży do ujednolicenia, natomiast do odmienności prą przede wszystkim artyści. Paul Verlaine, Jean Arthur Rimbaud, Marcel Proust, Jean Genet, Andre Gide, George Sand. Ich wielkość polega między innymi na tym, że zawsze występowali w obronie wykluczonych, sami będąc wykluczonymi. Świadomie bądź nieświadomie próbują przekroczyć granice wytyczone przez normy społeczne i żyć według własnych standardów. Taka osoba, która stara się żyć po swojemu, doświadcza, po pierwsze, oporu zewnętrznego ze strony środowiska, które źle ocenia kogoś, kto na przykład kosi w niedzielę trawę w ogrodzie, bo tego robić nie wolno.
Outsider przeżywa też – i to po drugie – opór wewnętrzny, który ma źródło w regułach i normach wpojonych jeszcze w dzieciństwie. Takie silne uwewnętrznione normy stara się bezwarunkowo wypełniać, a kiedy je łamie, ma z tego powodu poczucie winy. Strach, że zbliżenie  zobowiązuje nas do tego, że powinniśmy się otworzyć przed drugą osobą, oddać kawałek siebie i poświęcać więcej czasu przyjacielowi, a co gorsza, że ta osoba będzie od nas tego wymagać. To otwarcie spowoduje upadek naszego świata pełnego tajemnic, prywatnych spraw i zwiększonego czasu na własne przyjemności, a wiele osób nie potrafi tego porzucić dla drugiej osoby lub po prostu nie chce. Druga przyczyna to nieumiejętność postawienia się po jednej stronie. W przyjaźni jest tak, że wielokrotnie jesteśmy stawiani przed wyborem strony, przez pytania jak ,,co o nim sądzisz"? To jedno z trudniejszych pytań dla człowieka próbującego być sprawiedliwym i bezstronnym, nie chcącego nikogo urazić. Brak odpowiedzi lub jej sprytne pominięcie spowoduje spadek zaufania u drugiej osoby, co do naszych zamiarów, a bez zaufania przyjaźni nie zbudujemy.
To bardzo dziwne, ale w trakcie jednej z moich sesji terapeutycznych pojawiła się dokładnie taka sama (wypisz wymaluj) scena z mojego dzieciństwa. Kiedy byłam mała i mieszkałam z rodzicami na wsi, dorośli nie pozwalali mi wychodzić poza ogrodzoną posesji, z troski i lęku o to abym nie została rozjechana przez samochód. Bramka wyjściowa z podwórka prowadziła bowiem bezpośrednio na jezdnię. Pamietam siebie, patrzącą spoza zamniętego ogordzenia na dzieci bawiące się swobodnie po drugiej stronie ulicy w chałdzie piachu i tęskniłam do nich, do wspólnej zabawy. Jednak w głowie brzmiał głos rodziców o zakazie wychodzenia poza bramkę, o niebezpieczeństwie i konieczności bycia posłuszną.

Doszłam do wniosku, iż jest to jeden z wzorców, mechanizmów zapisanych w mojej podświadomości, który utrudnia mi nawiązywanie normalnych kontaktów z ludźmi, nieumiejętność swobodnej zabawy, nieufność i poczucie zagrożenia płynące ze świata zewnętrznego i dojmujące, nieuzasadnione poczucie towarzyszące mi przez dotychczasowe życie izolacji, bycia poza naiwasem normalnego życia i strasznej samotności. Jest to uczucie wręcz irracjonalne, nie spowodowane żadnymi realnymi okolicznościami, ale dla mnie jak najbardziej prawdziwe i cięzki do zniesienia.
Czasem mam ochotę po prostu z kimś pogadać i okazuje sie ze z nikim nie jestem na tyle blisko. Zwykle to ja pisze do kogos smsa, a nie odwrotnie i zwykle. Co jest nie tak? Jak to sie dzieje ze w kontaktach międzyludzkich zawsze znajde sie poza kręgiem wspólnych przyjażni.  Mam tak odkąd siegam pamiecia, od przedszkola. Im bardziej chcialam miec koleżanki tym wiecej dla nich robilam i tym bardziej mnie olewały.Teraz juz sie nauczylam szanowac siebie ale to outsiderstwo nadal mnie dosięga. Kończy się tak, że zadajęsię z innym outsiderem, tylko zwykle z takim którego nikt zupełnie nie lubi, a nie z takim który jest outsiderem z własnego wyboru. Gdzie jestklucz? Co jest nie tak? Nie umiem tego zrozumiec. Nie smierdze,ubieram się zwyczajnie, mało mówię i uważam się za osobę nieśmiałą, chociaż pewnie inni by tego o mnie nie powiedzieli. W pracy nie mogłam wbić sie do grupy, mimo iż wszystko było ok, to rozmawialiśmy głownie na temat pracy, o sprawach mniej służbowych rozmawiali tylko między sobą. O CO TU CHODZI ??? CO ROBIE NIE TAK?? Nie mam pojęcia. Nie chodzi o to ze jestem zrozpaczona i szukam przyjaciół, ale o ten fenomen, co sie do mnie przykleił nie wiadomo z jakiego powodu. Rozumiem że bardziej niż na reakcji otoczenia powinnam sie skupic na rozwoju wlasnym, szukaniu pasji, ekscytacji, odkrywaniu nowych lądów -wypełnieniu siebie. Treść w życiu przyciągnie gatunkowo podobnych ludzi?! Czyżbym zyła przeszłością i tym próbowała w jakiś sposób zaimponować. A może ten zwykły świat codzienności jest po prostu nudny? Potrzebuje kogoś z kim można wyskoczyć na kawę- nie faceta a kobiety, koleżanki, psiapsiuły do rozrabiania, ekipy do zrobienia wspólnego grilla, na wypad wakacyjny  na udanego sylwestra . Czemu o to tak trudno? Czemu jedni mogą a ja nie? zagadka stulecia dla mnie.
Z czego wynikaja moje zaniedbania w takim razie? Czy czując ten brak prawdziwej przynależności i majac dyskomfort z tego powodu jest szansa że znajdę coś co da mi prawdziwą radość, a przez to i wolność, niezależność od grupy, która prawdopodobnie potrzebna jest mi tylko dlatego, że ja sama jako jednostka nie istnieję ?

Samotność jest uczuciem wyobcowania, poczuciem braku towarzystwa. Prowadzi do przeżywania stanów przygnębienia, poczucia izolacji. Trwałe poczucie samotności wzmaga podatność na zaburzenia psychiczne i psychosomatyczne. Może także implikować uczucia depresyjne. Istotne jest, że samotność może dotykać nie tylko osób nieśmiałych i wycofanych, ale także takich, które z pozoru wydają się silne, ambitne, pewne siebie i zdecydowane. Samotność może się skrywać za niską samooceną, depresyjnym nastawieniem do świata czy ciągłym poszukiwaniem potwierdzenia siebie w oczach innych.  Samotność podnosi naszą podatność na choroby oraz zwiększa ryzyko przedwczesnej śmierci, a wszystko to, jest spowodowane gorzej funkcjonującym układem immunologicznym. Osoba samotna czuje się nieważna i nieinteresująca. Jest przekonana, że nikt nie ma ochoty na przebywanie z nią, rozmawianie, cieszenie się jej radościami czy pomoc w smutku. Poczucie samotności powstaje nie wtedy, kiedy nikogo koło nas nie ma, ale wówczas, kiedy myślimy o sobie, że jesteśmy: gorsi, niekochani, nieatrakcyjni, nudni, nieważni itd. Samotność jest skutkiem negatywnego nastawienia do siebie, do swojego życia i przyszłości. Powstaje wtedy, kiedy sądzimy, że aby być szczęśliwym, potrzebujemy innych ludzi.  Czujemy się samotni kiedy uważamy, że sympatia, miłość i uznanie innych jest nam niezbędne do życia.
Wiem, że nawet najbardziej kochający partner i grono najlepszych przyjaciół nie uchroni nas od samotności jeżeli sami nie postanowimy, że jej nie chcemy. Przekonanie, że się jest nieatrakcyjnym, mało inteligentnym, nieciekawym, niemającym w życiu celu nie zniknie w obecności drugiej osoby. Owszem, może na jakiś czas skryć się w nas trochę głębiej. Miłe słowa i bliskość drugiej osoby mogą stłumić nasze obawy, ale nie wyeliminują ich zupełnie. Prędzej czy później powrócą do nas i to ze zdwojoną siłą.
Siła do przezwyciężenia samotności tkwi tylko i wyłącznie w nas samych, to nasze nastawienie do siebie, do świata, innych ludzi i do przyszłości, która leży w naszych rękach.