Czasami rodzi się we mnie jakiś głód życia, nie znana tęsknota za spełnieniem się w innych rolach, smakowanie ciała i duszy jeszcze nie poznanej. Odkrywać trzeba do końca.
— Barbara Rosiek

wtorek, 30 sierpnia 2011

Wszystko należy zaczynać od siebie...

    "Pewna kobieta zaprowadziła swego syna do Mahatmy Gandhiego. Ten zapytał się czego sobie życzy. - Chciałabym, żebyś oduczył go jeść cukier - odpowiedziała kobieta. - Przyprowadź chłopaka za dwa tygodnie - odpowiedział Gandhi. Po dwóch tygodniach kobieta wraca z synem. Gandhi zwrócił się do chłopca i powiedział mu: -Przestań jeść cukier. Kobieta spojrzała na niego zdumiona i zapytała: - Dlaczego musiały minąć dwa tygodnie, żebyś mu to powiedział? - Dwa tygodnie temu ja sam jadłem cukier - odrzekł na to Gandhi. znalezione w sieci

niedziela, 28 sierpnia 2011

Wszystko płynie czyli zmiany...


Dziś będzie o karcie z tarota Osho.


Karta zatytułowana Zmiana jest Dużym Arkanem nr X, inaczej Kołem Fortuny. Ciągła, płynna, zmienność istniejąca w świecie, w którym u podstaw wszystkiego jest właśnie ciągłość procesów i zmian ciągle przebiegających- bez końca. Fundamentem istnienia w ogóle, istnienia wszystkiego jest nieprzemijające ciągłe płynięcie. Płynięcie implikujące zmienność. Była to powszechnie uznawana teoria charakteryzująca filozofię przed nadejściem myśli Sokratesa. Heraklit dowodził permanentnej obecności w świecie stałości oraz spójności wszystkiego wyróżniającej się potrzebą zmian- wszystko przecież płynie. Rozpoznawał i uznawał potrzebę istnienia sprzeczności-widział ją u podłoża wszystkich zachodzących procesów i zjawisk. To jako pierwszy właśnie Heraklit użył pojęcia logos, czyli wszechobecnego prawa- prawa rozumnego, które kieruje wszystkimi w istocie zmiennymi procesami. 
Wszechświat to nieustanny ruch odbywający się w chwili zero. Wszystkie formy energetyczne tańczą w nieustannym tańcu zmienny. Nic w tym wszechświecie nie jest stałe. Wszystko jest procesem zmiany. Wszystkie rzeczy, które wydają się względnie stałe, ulegną prędzej czy później zmianie. Nawet najtwardsza materia zmienia się i ulega transformacji. Jest to nieustanny proces energetyczny, który ciągle się rozwija.
Umysł człowieka jest systemem zachowawczym. Za każdym razem próbuje utrzymać to, co już ma. Jest niechętny do zmiany. Każda zmiana wywołuje ruch, któremu umysł się opiera. Dlatego ego walczy z rzeczywistością. To przynosi pewnego rodzaju cierpienie. Każde przywiązanie jest niekorzystne, ponieważ sprawia ból w momencie utraty. Taki moment jest naturalny. Wszechświat jest jednym wielkim procesem transformacji, niemożliwe jest zatrzymanie ruchu. Jednak umysł sprawia cierpienie, kiedy traci rzeczy do których jest przywiązany.
Jesteśmy wszyscy; nawet siedząc we własnym fotelu w ciągłym ruchu, w gonitwie do  miejsca w nas, do ciszy i zmiany, która czeka na odkrycie, nigdy nie stajemy w miejscu, nie zatrzymujemy się nawet na sekundę; kosmos nie może na nas czekać, życie aż do zwieńczenia nie zna stopów, ani pauz.  
Mieszkają w nas tysiące ludzi, którzy byli przed nami; setki twarzy czekających na swoje pięć minut; oblicza czarne i białe, smutne, radosne, egzaltowane i nieobecne.  
Nasze życiowe doświadczenia przybierają przeróżne formy, czasem są wyzwaniami stawianymi wprost, czasem życie delikatnie nas popycha w jakimś kierunku, a czasem…czasem wszystko trzęsie się, zmienia, wymyka spod kontroli i poddajemy w wątpliwość jakąkolwiek sensowność danych wydarzeń. Mamy poczucie, że to zbyt wiele jak na jednego człowieka, pojawia się lęk. Życie jest ciągłą zmianą, jest falą. Są przypływy i odpływy. Cykliczność jest częścią natury. Gorsze momenty są wpisane w ludzki los na tej planecie. Życiowe dołki to część naszego planu. Nie da się ich uniknąć. Mówi się, że tylko ten, kto nic nie robi, nie popełnia błędów. Nieprawda! Nic nie robiąc nie chronimy się przed błędami. One znajdą nas wszędzie. Błędy są częścią naszego żywota. Są nieuchronne. Im szybciej zdamy sobie z tego sprawę i damy sobie prawo do ich popełniania, tym szybciej uwolnimy się, od poczucia winy. Tym szybciej też odblokujemy zasoby energetyczne, które konsumuje ciągła ucieczka przed błędami i usprawiedliwianie swoich potknięć. Przyznać się do porażki i uśmiechnąć się do siebie pokonanej, nieudolnej, nieporadnej - to prawdziwa sztuka. I to czyni nas wielkimi, to zmienia każdą klęskę w cenne doświadczenie.
Każdy z nas rodzi się w konsekwencji, czego umiera. To niebywałe, że pierwsze wydarzenie w naszym życiu zwiastuje to ostatnie, że są one tak daleko a zarazem tak blisko. Wszystko z prochu powstaje i w proch się obraca. Ludzkie życie to wielki dar, jednak przerażające to jak kruchy.
Po dniach złych przychodza dni dobre, raz się darzy a raz nie, fortuna kołem się toczy .. itp... wiele jest powiedzeń które możemy odnieść do naszej sytuacji. Każde z nich mówi o zmienności losu. Każdy ma swoją historię. Raz lepszą, raz gorszą. Raz dłuższą, raz krótszą. Raz ciekawszą, a raz nudniejszą. Moja historia jest jeszcze niedokończona. Jeszcze żyję i chcę żyć dalej. A los pisze moją historię. A więc kiedy wypadnie nam ta karta w odpowiedzi na jakieś pytanie musimy przyjąć do wiadomości, że nic nie jest przesądzone a wydarzenia, które będą miały miejsce mogą nas zaskoczyć.

sobota, 27 sierpnia 2011

Będzie to chaotyczny wpis...


„Gdyby szaleństwo podlegało naukowej analizie, nie byłoby szaleństwem, nie sądzisz? - spytał. - W szaleństwie najistotniejszy jest czynnik chaosu powodujący, iż nie wiemy, czego się spodziewać po człowieku dotkniętym amokiem. (...) Szaleństwo nie podlega normom i regułom, gdyż z samej swej istoty jest zaprzeczeniem naturalnego porządku.”

Jacek Piekara

Mam prawdopodobnie nawrót choroby. Czuję się dziwnie, szaleństwo przeplata się tu z normalnością. Własciwie co chwilę płaczę bez powodu i mam mysli samobójcze. Mam uczucie drętwienia głowy, puchnięcia twarzy, ochotę na wymioty... Czuję lęk przed czymś strasznym ,ale nieokreślonym. Czytam systematycznie Wasze blogi, ale nie jestem w stanie ich komentować, nie mam sił odpowiadać na komentarze. Uczynienie tego wpisu jest dla mnie nie lada wyczynem i mobilizacją energii. Dziś nie jestem w stanie wyjść z domu, mam wrażenie, że na zewnątrz umrę, coś mnie zaatakuje, zemdleje, no nie wiem. Psy zaraz wyprowadzi tato. On twierdzi, że za duzo czytam i to mąci mi w głowie, lol. Zaczęło się to wszystko w środę, myślałam, że zamorduję Patrycję. Ledwo powstrzymywałam wściekłość na jej kaprysy i ciągły płacz. Następnego dnia okazało się, że dziecko miało 40 stopni gorączki. To wywołało u mnie ogromne poczucie winy. W środę wieczorem czułam się paskudnie i wyłam. W czwartek rano ledwie powstrzymywałam płacz przy dzieciach, czułam, że coś dusi mnie za gardło. Zrobię małą retrospekcję i powrócę do niedzieli wieczór.  Przywieziono do mojej mamy Maksa. Nie mają co z nim zrobić i ulokowali go u nas. W poniedziałek skoro świt wydarłam kapcie do Patrychy. Po powrocie do domu rodziców, mama mdlała i ledwo żyła, tak bardzo nie miała sił zajmować sie Maksem. Starałam się ją wyręczać, choć czułam wewnętrzny bunt. Wtorek przebiegł podobnie, wieczorem padłam ze zmeczenia. Nastała powyżej wspomniana środa. W czwartek Mak nocował już w swoim domu, toteż około godziny 8 00 dołączyła do nas moja mama, celem sprawowania nad moim siostrzeńcem opieki. Ja byłam ledwie żywa, właściwie tylko ryczałam i czułam, że nie jestem w stanie nic robić. Akurat tego dnia miałam wizytę u psychiatry. Doktor się załamał, wyczerpały mu się pomysły, na to jakie leki mi już zapisać, chciał mnie skierowac do szpitala, ale odmówiłam. Zapisał mi więc lit. Jeszcze nie zrealizowałam recepty, bo boję się przytycia. po powrocie do mieszkania siostry, dostałam ataku płaczu. Mama siłą wygnała mnie na spotkanie z terapeutką, bo nie chciałam wyjść. Psycholog wytłumaczyła mi  czym spowodowane jest moje samopoczucie. Tym, że musiałam się opiekować bez swojej zgody (n ikt mnie o to nie prosił) Maksem, Patrycją i mamą jednocześnie, że mam żal do siostry, że ona tylko wymaga, a nie daje n ic w zamian, chce tylko ciągłej pomocy od nas, a uważa dom rodziców za patologivzny, a o mnie mówi jako o neurotyczce (że też nie boi się zostawiac dzieci takim ludziom ja my), że jestem wszystkim potrzebna jedynie jako narzędzie do zaspakajania ich potrzeb, a moje emocje nikogo nie interesują. Nikt się dobrowolnie o mnie nie troszczy, dlatego chorobą wymuszam ludzkie zainteresowanie. I takie tam, podobne klimaty... Na resztę dnia choroba zniknęła, jak ręką odjął. Następnego dnia z aktywnością i zaangażowaniem opiekowałam się dziećmi. Dziś od rana mam obniżony nastrój, ciągle płaczę, klika mi w uszach i mam objawy somatyczne choroby. I tak to wygląda... Tak więc płaczę i czytam o Bin Ladenie. I znowu płaczę, ponieważ nie mogę nic zrobić aby taka krzywda nie działa się już więcej dzieciom, kobietom i zwierzętom. A różne pokroju fanatycy i psychopaci, często w imię wydumanych religii i ideałów kosztem innych, bezbronnych istot, realizują swoje wynaturzone potrzeby. Bolo mnie tez strasznie fakt, iz nie ma wokół mnie żadnych pokrewnych dusz. Jeden kolega okazał się jeszcze większym frustratem, egocentrykiem i nietolerancyjnym narcyzem niż jestem ja sama. Drugi ma poziom intelektualn rozwielitki, co doprowadza mnie do szału i uniemozliwia pozbawiony agresji słownej z mojej strony kontakt z nim. Innych znajomyc nie posiadam. Moja siostra, po przeprowadzeniu z nią asertywnhych rozmów, na temat niemożliwości bycia bliskim osobami (znaczy ja i ona) wzrusza ramionami i mówi: cóż na to poradzę, iż nie mam takiej takiej potrzeby ... Mama twierdzi, iż moja potrzeba rozmów z osobami o przeciętnej inteligencji, chcących wykazać się ampatią w stosunku do mnie, to marzenie ściętej głowy i zbyt duże wymagania. Toteż za przyjaciela i rozmówcę, który przenosi mnie w świat przygód i intelektualnych rozważa pozostaje mi książka, film i blogi. To dziś pobudziło mą skołowaną duszę do ciekawych refleksji, więc polecam:


http://ideasbyrenya.blox.pl/2011/08/Etyka-w-dzialaniu.html

piątek, 19 sierpnia 2011

Wakacje z Maksem, przygoda nr 1.


Na świadectwach, wzbici w radość, odlecieli uczniowie,drży powietrze po ich śmigłym zniku.
Wakacje, panie profesorze!
Julian Przyboś

Moje aktrakcje letnie były skromne. Zwiedziałam z Maksiem SOŁDKA...



"Sołdek" to pierwszy oddany do eksploatacji w historii polskiego przemysłu stoczniowego statek pełnomorski, który został zaprojektowany przez zespół polskich konstruktorów pod kierunkiem mgr inż. Henryka Giełdzika, i zbudowany w utworzonej 19 X 1947 roku Stoczni Gdańskiej.

Stępkę pod prototypowy rudowęglowiec typu B-30 położono 3 kwietnia 1948 roku na pochylni A 2. Po oficjalnych przemówieniach miejsce budowy poświęcił proboszcz parafii św. Jakuba, po czym pierwszy nit w elementy konstrukcyjne wbił ówczesny minister żeglugi - Adam Rapacki. W ciągu tygodnia pracy montowano przeciętnie 45 ton elementów ze stali okrętowej. Do budowy rudowęglowca zużyto około 300 tys. nitów, ich ciężar wyniósł około 6% ciężaru całego kadłuba. Statek zwodowano 6 listopada 1948 r. Zgodnie z wcześniejszymi decyzjami jednostka miała nosić nazwisko przodującego stoczniowca. Był nim traser Stanisław Sołdek. Matką chrzestną została jego żona Helena. 21 października 1949 r. "Sołdek" pod dowództwem kpt. ż.w. Zbigniewa Rybiańskiego udał się w swój pierwszy rejs do Szczecina, gdzie 25 października 1949 r. miało miejsce uroczyste podniesienie bandery. Do 2 stycznia 1981 r. "Sołdek" odbył 1479 podróży morskich. W ciągu 31 lat eksploatacji statek przewiózł ponad 3,5 miliona ton ładunku i zawinął do ponad 60 portów.

czwartek, 18 sierpnia 2011

Relacje...


Emil Cioran
Czuję wielką potrzebę zerwania z wieloma ludźmi, przede wszystkim z przyjaciółmi; potem rezygnuję - czas się tym zajmie.

środa, 17 sierpnia 2011

Zrzut zdjątek z "roczku Patuchy"...


************************

Ostatnimi czasy byłam głodna ciekawych książek, strawy nie dostarczały mi jednak bibliteczne plony, a nowej literartury od dłuższego czasu nie nanywałam, musiałam jeszcze pozbyć się sterty zakupionej rok wcześniej; wynosiłam zakurzone tomiska do bibliotek. Wczorak kupiłam za 9, 90 zł dwie książki, jedną z nich połknęłam w jeden wieczór. Jest to "Miłość Peonii" Lisy
Romans obyczajowy z akcją w XVII-wiecznych Chinach pióra sławnej autorki oryginalna historia miłosna rozgrywająca się na Ziemi i w zaświatach kronika rodzinna, egzotycznych obyczaje, rola kobiety w tradycji Wschodu Szesnastoletnia Peonia, urodziwa i majętna, na kilka miesięcy przed ślubem z nie znanym sobie mężczyzną, zakochuje się w poecie Renie. Umiera na "miłosną chorobę" nie wiedząc, że to właśnie on był jej przeznaczony. Ale w chińskiej tradycji świat żywych przenika się ze światem duchów i Peonia wciąż może zostać jego żoną. By tak się stało, musi pokierować wszystkim z zaświatów... Uwielbiam literaturę kobiecą...

Literatura kobieca... przerzucasz kartki ksiazki i czujesz sie jakbys otwierala drzwi do domu najlepszej przyjaciolki, i juz wiesz, ze mozesz bezwstydnie poplakac, posmiac sie, przeniesc w inny swiat, kobiecy swiat..  To tu odnajdujesz siebie, swoje przezycia, smutki i radosci, rozpacz i szczescie. To tu spotykasz swoje przyjaciolki i swoje wspomnnienia i swoje milosci. To tu spelniasz najtajniesze sny i prozaiczne marzenia. 
Literatura kobieca, to literatura której główną tematyką jest kobieta i sprawy z nią związane.
Opisuje wszystkie sprawy i zmaganie kobiet, dotyczy ogólnie rzecz biorąc kobiecości.
Jej skrywanych tajemnic i objawów ich odkrywania.

wtorek, 16 sierpnia 2011

Bajkowo czy życiowo...

Adam Mickiewicz
Świat ten jest czysta bajka! - Zgoda, przyjacielu;
Lecz każda bajka ma sens moralny na celu.

Bajki terapeutyczne

Bajka o Małej Myszce

Dawno, dawno temu, za siedmioma górami, za siedmioma lasami, za siedmioma rzekami była sobie ogromna góra. Rosły na niej zielone, rozłożyste drzewa, które dawały cień i chroniły przed wiatrem wszystkie mieszkające tam zwierzęta. Między drzewami szemrał strumyk, który w upalne dni dawał zwierzętom ochłodę i gasił pragnienie. Cała góra pokryta była krzaczkami słodkich, soczystych jagódek i poziomek. W tym cudownym miejscu mieszkała sobie mała myszka. U stóp góry miała swoją małą i przytulną norkę. Pewnego razu niebo zakryły czarne chmury i rozpętała się burza. Głośno grzmiało i błyskały groźne pioruny. Po burzy Mała Myszka zobaczyła, że góra pękła na dwie części, a jej norka zawaliła się. Myszka wystraszyła się i bardzo zasmuciła. - "Gdzie ja teraz będę mieszkać? - pomyślała. Może to moja norka osłabiła górę i teraz góra pękła? Wtem zobaczyła Zająca. Już wiedziała, że nie jest sama. Opowiedziała mu o swoim nieszczęściu. Poczuła miękką łapkę na swoim ramieniu. Zając przytulił ja do siebie. - Nie martw się Myszko - powiedział - to burza spowodowała, że góra pękła. To nie twoja wina. Chodź, pokażę ci, że po obu stronach góry możesz znaleźć bezpieczne schronienie. Zając poprowadził Myszkę na jedną, a potem na drugą stronę góry. Myszka zobaczyła, że drzewa i krzaczki dalej rosną po obu stronach góry, a w miejscu, w którym góra pękła powstały nowe norki. - Zobacz Myszko, powiedział Zając - będziesz teraz mieszkać po obu stronach góry. Znajdziesz wygodną norkę i tu i tu. Kiedy Myszka rozejrzała się dookoła, zobaczyła, że inne zwierzęta, które też straciły swój domek, zaczęły urządzać swoje norki po obu stronach góry. Ucieszyła się, że będzie miała wokół siebie tylu nowych przyjaciół i Zająca, na którego zawsze będzie mogła liczyć. Kiedy się wprowadziła i zadomowiła, zaprosiła wszystkich nowych znajomych i sąsiadów na tort z leśnych owoców.

Krystyna Kuźnik, Ewa Purol i Joanna Kowalkowska

Bajka o Dokuczniaku.

Dawno, dawno temu, za górami, za lasami, w małym miasteczku mieszkał sobie mały chłopiec. Nazywał się Dokuczniak. Mieszkał on razem ze swoimi rodzicami, bratem i siostrą w małym domku na skraju miasta. Ale ponieważ miasteczko było małe, wszędzie miał blisko. A najbliżej miał do przedszkola, gdzie z przyjemnością codziennie chodził. Należał już do grupy starszaków, z czego był bardzo dumny. Niestety jego koledzy nie byli z niego dumni, bowiem Dokuczniak nie nazywał się tak bez powodu. Po całych dniach rozrabiał i dokuczał innym. Już od rana kaprysił przy śniadaniu, nie chciał założyć przygotowanych przez mamę ubrań, przezywał siostrę i popychał młodszego brata tak, że ten rozlał kilka razy swoją zupę mleczną. Po śniadaniu ociągał się i guzdrał tak, że przez niego wszyscy prawie zawsze się spóźniali: mama z tatą do pracy, siostra do szkoły, a on z bratem do przedszkola. W przedszkolu też nie było lepiej. Dokuczniak nie usiedział chwili w spokoju. Ciągle psocił i robił krzywdę kolegom. Zabierał i chował im zabawki, bił ich klockami, popychał i przeszkadzał w zabawach. Chętnie też skarżył na wszystkich i cieszył się, gdy innym było przykro. Gdy Dokuczniak rozpoczynał jakąś zabawę, z góry wiadomo było jak ona się skończy. Wszyscy musieli robić dokładnie to, co on chciał, a zabawa miała się toczyć według jego pomysłu - inaczej denerwował się, poszturchiwał dzieci i krzyczał. Nic dziwnego, że dzieci nie cieszyły się z towarzystwa Dokuczniaka i wolały go unikać. Popołudnia w domu i na podwórku wyglądały podobnie. Samolubny i nieposłuszny Dokuczniak wszystkim dyktował co mają robić, nie słuchał innych ludzi, ani rodziców, ani kolegów. Każdemu dokuczał i sprawiał, że ludzie wokół niego tracili dobry humor i chęć do zabawy. Aż tu któregoś dnia , gdy nasz Dokuczniak się obudził, zobaczył że nikogo nie ma w domu. Był tym bardzo zaskoczony i zastanawiał się gdzie poszli rodzice i dlaczego nie ma śniadania. Zdziwił się jeszcze bardziej, gdy pobiegł do przedszkola , ale i tam nikogo nie było. Gdy się dokładnie rozejrzał, okazało się, że miasteczko było puste. Wszyscy się gdzieś wyprowadzili a on został sam. Najpierw pomyślał sobie, że będzie fajnie: może robić co chce, może wszystko niszczyć, bawić się wszystkimi zabawkami, ale po godzinie takiej zabawy poczuł się bardzo samotny. Nikt na niego nie krzyczał, nikt go nie upominał, nikt nawet na niego nie patrzył. Był sam. Po długim namyśle postanowił zrobić dla każdego jakiś dobry uczynek - Może wtedy wszyscy do mnie wrócą - pomyślał. Rozpoczął akcję dobrych niespodzianek: poukładał wszystkie zabawki w przedszkolu, popodlewał kwiatki sąsiadom, w domu wyrzucił śmiecie i posprzątał pokoje swojego rodzeństwa. Wyprowadził też na spacer psa swojego kolegi, który został sam w domu i wył z tęsknoty za swoim panem. Dokuczniak też czuł się samotny i bardzo chciał aby już wszyscy wrócili i żeby było tak jak dawniej. Ale nie do końca. Postanowił się zmienić. Gdy tylko tak pomyślał, zobaczył, że mieszkańcy wracają do swojego miasteczka. Po chwili było już wokół niego pełno ludzi, którzy chodzili zadowoleni i cieszyli się z jego dobrych uczynków. Każdy podchodził i dziękował Dokuczniakowi za pomoc lub miły gest. Chłopiec czuł się bardzo szczęśliwy. Pobiegł też do przedszkola, a gdy zobaczył rozbawione dzieci, zapytał się w co się bawią i czy może się przyłączyć. Wszyscy zaprosili go do wspólnej zabawy, a Dokuczniak postanowił, że nigdy już nie zostanie sam.

Joanna Kowalkowska,

Bajka o ambitnym motylu

Pewnego dnia, a było to w ciepły, wiosenny poranek, na źdźble trawy na łące pojawiło się małe jajeczko. Coś w nim było. To Coś siedziało w małym ciasnym jajeczku i nie mogło się wcale poruszać. Słońce ogrzewało całą jego powierzchnię, deszcz ją zmiękczał, wiatr kołysał, aż wreszcie Coś poczuło, że zaczyna się zmieniać. Wszystko w środku zaczynało się zmieniać i rosnąć. Coś poczuło, że żyje i że to jest cudowne. Nagle zaczęło się poruszać, na początku bardzo nieznacznie a potem już coraz śmielej. Zaczęło się rozprostowywać i poczuło, że musi się wydostać na zewnątrz. Kurczyło się wiec i rozkurczało, aż powierzchnia jajeczka pękła. Coś poczuło się wolne! I tak na świecie pojawiła się mała gąsieniczka. Była oczywiście głodna, zaczęła więc wędrówkę po źdźble trawy, by znaleźć coś do jedzenia. Wędrowała tak i wędrowała, żywiła się , lecz nie przerywała wędrówki. Było w niej coś, co pchało ją do przodu. Chciała poznawać więcej i więcej. Czuła, że jest gdzieś coś więcej niż jedna łodyga trawy i chciała zobaczyć co to jest. Po drodze spotykała inne gąsienice, które pasąc się leniwie na liściach mówiły: - Dokąd tak idziesz, zostań tu z nami na tych ogromnych i pysznych liściach. Jedzenia starczy nam chyba na zawsze. Możemy tu spokojnie żyć. Owszem, koniki polne i biedronki mówiły coś o jakiejś przestrzeni, niebie i łące, ale one zawsze się mądrzą i zadzierają nosa. A czy nam tu źle? Mamy wszystko, co nam trzeba. Nie musimy nigdzie wędrować, nie chcemy niczego zmieniać. Ale nasza gąsieniczka mocno czuła w sobie ciekawość życia i postanowiła porozmawiać z biedronkami. Gdy napotkała na wysokiej trawie jedną z nich, ta z wypiekami na twarzy opowiadała jej , że życie to nie tylko ta kępa trawy, że są jeszcze inne kępy traw, które widać, jak się trochę podfrunie do góry. Z wysokości można zobaczyć, że kwiaty, które rosną między źdźbłami trawy tworzą kolorowy dywan, i że w powietrzu unosi się cudowny bukiet zapachów pochodzących z różnorodnych kwiatów. Nasza gąsieniczka rozmarzyła się. W marzeniach widziała już jak zwiedza jakieś piękne miejsca, ale nawet nie potrafiła sobie wyobrazić jak to naprawdę wygląda. Zazdrościła trochę biedronce, że ma możliwość latania i oglądania takich widoków i że tak dobrze zna życie. Gąsieniczka marząc poczuła się bardzo senna. Wędrowała nadal, lecz coraz wolniej, czuła się ociężała, jakby stwardniała, aż w końcu przycupnęła na najwyższym czubku trawy. Pomyślała, że musi spokojnie wszystko przemyśleć. Obudowała się szczelnie bezpiecznym pancerzykiem, aby jej nikt nie przeszkadzał i powoli zapadła w drzemkę. Przed snem była już pewna, że biedronka jest ambitna, zna świat i chce od życia znacznie więcej, niż gąsienice, więc ona też musi znaleźć jakiś sposób, aby poznać i zobaczyć łąkę. Z tą myślą zasnęła. We śnie czuła, że staje się większa i silniejsza, że jej ciało rośnie, przygotowując się na zdobywanie świata. Czuła, że jej nogi stają się mocniejsze, czułki bardziej wrażliwe, a na plecach przybywa jej coś nowego. Nagle w pancerzyku znów zrobiło się za ciasno. Nie dało się wytrzymać. Napięła się tak mocno, że skorupka pękła z trzaskiem, a z kokona wyszedł piękny motyl. Z zaskoczeniem zaczął przyglądać się sobie w kropli rosy, podziwiać wielkie i kolorowe skrzydła. Słyszał zachwyt biedronek, które podziwiały jego urodę, jednak on rozumiał, że jego ciało to nie tylko piękno, jego ciało jest zdrowe i silne i pomoże mu w poznawaniu świata. Otrzymał to, o czym marzył będąc jeszcze gąsieniczką i teraz czuł się z tego powodu bardzo szczęśliwy. Wyruszył na swój pierwszy lot. Gdy tylko wzbił się w powietrze zrozumiał o czym mówiły biedronki i koniki polne. Trawa z wysoka wydawała się dużo mniejsza, tworzyła zachwycającą kolorową plamę kwiatów i zieleni. Gdy motyl wzbił się wyżej, zobaczył, że dalej płynie rwący potok, który swój początek bierze z gór. Widok tych gór był zachwycający! Postanowił opowiedzieć o wszystkim biedronce. Ona przecież o tym nie mówiła, może więc o tym nie wie. Szybując widział też w dole wylegujące się na liściach gąsienice. Pomyślał, że one też nie wiedzą, ale one nie chcą wiedzieć. Poleciał do biedronki i z zachwytem zaczął jej opowiadać o pięknym świecie, o tym, ze życie to nie tylko ta łąka, że jest jeszcze rzeka, góry i las.... i wtedy zaskoczony usłyszał: - No w porządku, może i tak, ale czy mnie jest źle? Mam już wszystko, czego mi trzeba. Osiągnęłam w życiu więcej niż te leniwe gąsienice, a gdy podfrunę - widzę piękny świat. Jestem szczęśliwa. I tobie też radzę. Zamiast tak latać i marzyć, zacznij trochę chodzić po ziemi, ustatkuj się, czy ty kiedyś spoważniejesz ? Motyl słuchał tego zdziwiony. Czuł się osamotniony i niezrozumiany. On wiedział jak wygląda znacznie większe życie, a był przekonany, że za tymi górami jest jeszcze dużo więcej, ale nie miał odwagi nawet o tym mówić. Nikt jednak nie zabronił mu marzyć i dążyć do lepszego życia.. Został więc ze swoim zachwytem nad światem, ze swoimi marzeniami. Owady z trawy uważały, że się mądrzy i zadziera nosa. Mówiły , że jest dziwakiem, więc motyl coraz częściej szybował samotnie w powietrzu, aż kiedyś spotkał tam inne motyle. Wtedy stał się naprawdę szczęśliwy. Zrozumiał , że każdy ma prawo wyboru własnego życia i wtedy jest naprawdę szczęśliwy, ale nie powinien oceniać innych. Zrozumiał też, że tylko dzięki marzeniom, odwadze i wierze we własne możliwości oraz dzięki ciekawości świata może odkrywać nowe, bogatsze i ciekawsze życie.

Joanna Kowalkowska


A oto bajka mojego autorstwa, nieco zmodyfikowana pod względem treści w celu zachowania anonimowości głównego bohatera:

Dawno, dawno temu za górami za lasami żył sobie Maleńki Pankracuś o Kurzym Rozumku. Różnił się o znacznie od innych ludzi tym, iż niewiele myślał i rozumiał, a ponadto gdy usłyszał coś mądrego, od razu o tym zapominał. Nie potrafił się uczyć nowych rzeczy. Pewnego razu przypadkowo poznałam Mądrą, ale Niezbyt Dobrą Wróżkę. Wykazała ona zainteresowanie Małym Pankracusiem, ponieważ wzbudził on jej litość swą nieporadnością życiową. Starała mu się jakoś pomóc, ale nic z tego nie wychodziło. Maleńki Pankracuś wyobrażał sobie oczywiście, że mogą być oni ze sobą szczęściliwi, ponieważ, jak już wcześniej wspominałam, nie potrafił zauważyć różnicy pomiędzy sobą a innymi ludżmi.Postanowił naśladować zachowanie Madrej, ale Niezbyt Dobrej Wróżki i udał się do Skabnicy Mądrości, skąd wypożyczył dwie książki, ale... dla krasnoludków, nie zaś dla ludzi. Nie przeczytał ich zresztą do końca, ponieważ był...jaki był. Wiekszość swego dotychczasowego życia sp ędził Maleńki Pankracuś o Kurzym Rozumku w Swojej Zapyziałej Jamce.Zajmował się tam dłubaniem w jefcikowym kinolu, strzelaniem na około kozami, mieszaniem w rozporku i drapaniem się po zadku. Od czasu do czasu zaglądał do Kłamliwej Szklanej Kuli i obserwował niepradziwe historie, ponieważ nie potrafił zainteresować się prawdziwym życiem.Aby przypodobać się Madrej, ale Niezbyt Dobrej Wróżce udał się do Wielkiego Producenta Niezdrowych Łakoci i błagał go, zeby ten dał mu jakąkolwiek pracę, ale ponieważ Maleńki Pankracuś o Kurzym Rozumku nieczego nie potrafił robić i słabo było u niego z przyswajaniem nowej wiedzy Wielki Porducent długo się wahał. W końcu poruszony nieszczęśliwym losem Maleńkiego Pankracusia pozwolił mu na próbę zbierać i układac opakowania po Niezdrowych Łakociach.Wówczas Maleńkiemu Pankracusiowii zaczeło się zdawać, iż stał się już naprawdę równy, a nawet lepszy od innych ludzi. Przestał się żywić odnóżami pająków, które zjadała cała rodzinka Meleńkich Pankracusiów o Kurzych Rozumkach, a które dostaraczały im Liotościwe Duszki Cichodajki.Miał własne dukaciki o trzymywane od od litościwego, ale wymagającego cięzkiej pracy Wielkiego Producenta.Był dumny i okazywał wyższość reszcie Maleńkich Pankracusiów, którzy patrzyli na niego ze zdziwieniem w dużych, nic niekumających oczętach. Oni nigdy nie schańbili swoich maleńkich rącząt żadną pracą, a obowiązki wykonywane przez Litościwe Duszki traktowali jak oddcychanie i wydalanie, coś co jest naturalne i nalezy się im z urodzenia.Maleńki Pankracuś o Kurzym Rozumku nie mógł się zdecydować (jak podjęcie jakiejkolwiek decyzji i ta była ponad miarę trudnym dla niego zadaniem) na co przeznaczyć zarobione dukaciki. Postanowił odkładać maleńkie kupeczki na "wszystko po troszku". Jedną na leczenie zranionej łapki, drugą na bilet podróżny do Krainy Mądrej, ale niezbyt Dobrej Wróżki, a trzecią na nową Własną Zapyziałą Norkę.Najgorsze było jednak to, że kurzy rozumek nie potrafił mu pomóc w przewidzeniu tego, ile lat zajmie mu ciężka praca u Wielkiego Producenta aby zgromadzić odpowiednią ilość  dukacików na posczególny cel, czy podoła tak długo tak zarabiać i czy w ogóle założone pragnienia są mu tak naprwdę potrzebne w życiu. Ot, taki był właśnie Maleńki Pankracuś o Kurzym Rozumku... Dobranoc...

poniedziałek, 15 sierpnia 2011

Jak człek głodny to zje i... innego człowieka...


Stanisław Jerzy Lec
Czy jeżeli ludożerca je nożem i widelcem - to postęp?
Do niedawna kanibalizm kojarzył mi się wyłącznie z przygodami Robinsona Cruzoe, który miał do czynienia z egzotycznym plemieniem ludożerców oraz osobą Lectera Hannibala z kultowego "Milczenia Owiec". Jakoś tak się złożyło, iż ostatnio "wpadały" mi do ręki książki, gdzie trafiał się element ludożerstwa, bądź, już świadomie, oglądałam sobie filmy na youtube o tejże tematyce.
Andriej Czikatiło, rosyjski seryjny morderca, był odpowiedzialny za zabicie wielu młodych chłopców i dziewcząt. Przez większość swojego życia cierpiał z powodu impotencji i był zdolny do osiągnięcia satysfakcji seksualnej tylko podczas torturowania i zabijania innych osób. Często okaleczał i konsumował fragmenty ciał swych ofiar, w tym piersi, genitalia i wewnętrzne narządy płciowe, podobnie jak inne części. Jest prawdopodobne, że także osiągał satysfakcję seksualną dokonując aktów kanibalizmu. Czikatiło twierdził, że brzydził się "rozwiązłością" wielu swoich ofiar, które przypominały mu o jego własnej impotencji. Okazuje się, że kanibalizm nie pozostaje jedynie domeną psychopatycznych morderców.
Wydaje się, że kanibalizm dotyczył tylko starożytnych cywilizacji. W ich wypadku był on nawet usprawiedliwiony, gdyż nie stali na wysokim poziomie intelektualnym. Ponadto zjedzenie kogoś z innej grupy stanowiło o potędze danego plemienia. Nie wiedzieli oni jednak, że kanibalizm był szkodliwy dla ich życia. Współcześni naukowcy przypuszczają, że jedzenie ludzkiego mięsa przez Neandertalczyków, doprowadziło do ich wyginięcia.
Nawet niedawno (1932-1933) w okresie wielkiego głodu na Ukrainie były osoby które posuwały się do tego stopnia żeby zjadać zwłoki członków swojej rodziny. Czytałam też o ludziach tak przyciśniętych głodem w oblęzonym przez 900 dni Leningradzie w trakcie wojny ojczyźnianej, a także obecnie w Korei Północnej, gdzie, dyktator żądny władzy doprowadził swój naród do klęski żywnościowej, którzy posuwali się do zjadania innych.
Na całym świecie jest wiele form kanibalizmu mających podłoże duchowe bądź rytualne. Egzokanibalizm definiowany jest jako kulturowa, grupowa lub plemienna konsumpcja innej kultury, grupy lub plemienia. Postać ta wiąże się z potęgą plemienia, morderstwem i agresją oraz bywa używana w celu odstraszania potencjalnych napastników, pozbycia się pojmanych wrogów i niewolników. Wiele kanibalistycznych plemion wierzy, że zjedzenie własnego wroga umożliwi im uzyskanie i absorbowanie ducha i umiejętności ofiary.
Były także doniesienia na temat plemion z Papui, w Nowej Gwinei, znanych z praktykowania rytualnego endo- i egzo-kanibalizmu do lat sześćdziesiątych XXw. Pewne plemiona uprawiały kanibalizm dla celów innych niż rytualne, a to np. dla walorów smakowych. Jednakże, większość z nich ograniczała się do zjadania tkanek i mózgów swych zmarłych krewnych w ceremonialnym i tradycyjnym wyrazie szacunku. Praktyki te miały w rzeczywistości tragiczne reperkusje.
Odkryto, że wielu członków plemienia cierpiało na nieuleczalną chorobę, która, jak sądzą naukowcy związana była właśnie z kanibalizmem. Chorobę tę, która rozprzestrzeniła się w krótkim okresie czasu, przypisano działaniu czynnika zakaźnego wprowadzanego do organizmu przez konsumpcję zarażonej ludzkiej tkanki, a zwłaszcza mózgowej. Choroba, określana jako Kuru, była wysoce zaraźliwa i przenoszona w rozmaity sposób, między innymi poprzez płyny ustrojowe. Jej rozprzestrzenianie się zaczęło maleć dopiero gdy obniżono częstość praktyk kanibalistycznych.
Oglądałam też kiedyś film fabularny "Rozbitkowie".

To szokująca relacja z wydarzenia, które wstrząsnęło opinią publiczną w 1972 r. W chilijskich Andach, na wysokości kilku tysięcy metrów, rozbił się samolot. Akcję ratowniczą na skutek złej pogody przerwano. Po dwóch miesiącach okazało się, że część pasażerów jednak przeżyła.
Odnaleziono ich w doskonałym stanie, dobrze odżywionych. Ocaleli, bo zdecydowali się złamać tabu. Zjedli ciała nieżywych ofiar. Film stara się odtworzyć atmosferę, okoliczności tragedii. Oraz przekazać dylematy moralne ocalonych. Również z dzisiejszej perspektywy, po wielu latach, jakie upłynęły od tamtych dni. Dlaczego nikt nie ma do nikogo pretensji? Żeby to zrozumieć, trzeba film obejrzeć.
Dlaczego akurat pojawił mi się kanibalizm w główce?
Dzisiaj w kościele zjadamy symbolicznie. W młodych wiekach ludzkości było bardziej dosłownie. W Chinach gdy zmarł naczelnik rodu, oczyszczonym (i pomalowanym na czerwono) kościom dopiero po roku urządzano stały pogrzeb. Resztki ciała powinny być zjedzone przez synów, "by ojciec pozostał w nich". Otóż gdy jeden odmówił (z obrzydzenia, to ciało już rok przeleżało w ziemi), został wykluczony ze spadku. Za brak szacunku.
Analog naszej komunii: Alexandra Dawid-Neel opisuje spotkanie z wędrownym mnichem zbiegłym z klasztoru na pograniczu Chin z Tybetem. Był tam uwięziony i miał zostać pożarty, bo ciało oświeconego da te same własności spożywającym go. Czekano tylko na jego dobrowolną-wymuszoną zgodę. Symbolicznie, w celu oświecenia się – można, a nawet jest dobrze widziane. Wstydzimy się, gdy chodzi o zwykłe zaspokojenie głodu by ratować życie. Wtedy, jeśli się zdarza, wolimy przemilczeć.
I jeszcze jeden, ostatni, przypadek kanibalizmu. Wśród joginów, oświeconych, po przekroczeniu dualizmu nie może być różnicy że to "brudne" a to "czyste". Gdzie rozróżniam, tam jeszcze mam "ego". Więc w ćwiczeniach bywało, że należało skosztować i ludzkiego ciała. (No, i żeby na wypadek głodu i to umieć.)
Spoko, nie zabić w tym celu, co byłoby zbrodnią, ale "tam, gdzie się trupy pali", w nocy, na uboczu ("żeby ludzi nie straszyć"), z odpowiednim rytuałem.

Gdy słyszycie o "spożywaniu ciała i krwi Chrystusa", "syna człowieczego", to czy nie przychodzi wam do głowy nic okropnego? Otóż spożywanie czyjegoś ciała i krwi nazywane jest potocznie kanibalizmem. . Niegdyś wierzono, że zjedzenie ciała swojego przeciwnika przekazywało nam jego siłę, spryt, odwagę itp.
I ten zwyczaj pozostał, choć niezbyt może dobrze się prezentuje, gdy pomyślimy czym on naprawdę jest. A jest nie tylko "symbolicznym" kanibalizmem. Pojawiła się bowiem idea transsubstancjacji czyli przeistoczenia chleba w ciało i wina w krew zbawiciela, oczywiście za sprawą zaklęć wypowiadanych przez kapłana. Trzeba więc wierzyć, że to naprawdę się dzieje, a więc że zjadamy ciało boga.
Kanibalizm to kulturowe tabu. Prawdopodobnie, pomimo pradawnych przekonań, nie najlepiej może on wpływać na stan zdrowia. Czym dokładniej jest msza święta? Współczesnym aktem kanibalizmu? Czy kanibalizm jest uzasadniony, jeśli to ciało boga, który stał sie człowiekiem (albo człowieka, który stał się bogiem albo półboga, półczłowieka)? Jak bardzo prymitywne instynkty pozostały w ludzkiej naturze, że wciąż robimy takie rzeczy? Ciekawsze może pytanie - dlaczego wielu ludzi tego nie zauważa? Albo jeszcze inaczej, dlaczego treści religijne są tak niemoralne?

Oto co kołatało się w bańce światowej slawy surrealistycznego malarza Salwadora D. A co kołacze się w mojej w związku z kanibalizmem?
Jakoś, intuicyjnie wzdragam się na myśl przed zjedzeniem nie tylko człowieka, ale psa, konia, kota, a nawet szczura, które to zwierzątka wydają mi się być czałowiekozbliżone. Sama też nie wyobrażam sobie pożarcia siebie przez zwierzę lub człeka. Nie wiem, o co kaman...

środa, 10 sierpnia 2011

Czuję się naprawdę paskudnie.


`Być może pewnego dnia doznam nagle objawienia
I zobaczę drugą stronę tego monumentalnego, groteskowego żartu.
I zaśmieję się wtedy.
I zrozumiem, czym jest życie`
Sylvia Plath

Mam wrażenie jakbym znajdowała się w szarej mazi, która oblepia całe ciało i stanowi jedyny, widoczny element najbliższej rzeczywistości. Brnę przez to bagno, moje ruchy są powolne i muszę wydatkowac wiele energi życiowej, aby przeć naprzód, przez kleistą breję mego samopoczucia.
Nie chce mi się nic robic, co kolwiek muszę uczynić, wydaje mi się pozbawione kompletnie znaczenia i sensu. Podejrzewam, że jakaś śmiertelna choroba toczy mój organizm. Czuję się zpomniana, opuszczona i samotna, obojętna światu. Gdybym pewnego ranka zniknęła, nigdy tak poważnie się nie zmartwił.
Jem codziennie góry lodów, tony czekolady i mnóstwo innego śmieciowego żarcia. Zatykam czarną dziurę wewnątrz mej duszy. Ale powoduje to jedynie obstrukcję i zgagę.
Wczesniej miałam coś na kształt manii, miotałam się po interciecie zakadając nieskończone ilości nowych blogów, które następnie porzucałam bez żalu... Ten blog jawił mi się jakąś kompletną porażką i bzdurą, znienawdziłam go i sabotowałam. Teraz się kajam... W sumie nie wiem po co...

Emil Cioran - "Wszystkim, którzy przyjdą po mnie, oznajmiam na piśmie, że nie mam w co wierzyć na tym świecie i jedynym wyjściem jest absolutne zapomnienie. Chciałbym zapomnieć o wszystkim, całkowicie, zupełnie, nic już nie wiedzieć o sobie ani o tym świecie. Prawdziwą spowiedź można pisać tylko łzami. Ale moje łzy zatopiłyby świat, tak jak mój wewnętrzny ogień podpaliłby go. Nie potrzebuję żadnej podpory, zachęty ani współczucia, bo choć jestem najnędzniejszym z ludzi, czuję się mimo wszystko tak potężny, mocny i straszny! Albowiem jestem jedynym człowiekiem żyjącym bez nadziei. A to jest szczyt heroizmu, paroksyzm i paradoks heroizmu. Najwyższe szaleństwo!"