Czasami rodzi się we mnie jakiś głód życia, nie znana tęsknota za spełnieniem się w innych rolach, smakowanie ciała i duszy jeszcze nie poznanej. Odkrywać trzeba do końca.
— Barbara Rosiek

sobota, 27 sierpnia 2011

Będzie to chaotyczny wpis...


„Gdyby szaleństwo podlegało naukowej analizie, nie byłoby szaleństwem, nie sądzisz? - spytał. - W szaleństwie najistotniejszy jest czynnik chaosu powodujący, iż nie wiemy, czego się spodziewać po człowieku dotkniętym amokiem. (...) Szaleństwo nie podlega normom i regułom, gdyż z samej swej istoty jest zaprzeczeniem naturalnego porządku.”

Jacek Piekara

Mam prawdopodobnie nawrót choroby. Czuję się dziwnie, szaleństwo przeplata się tu z normalnością. Własciwie co chwilę płaczę bez powodu i mam mysli samobójcze. Mam uczucie drętwienia głowy, puchnięcia twarzy, ochotę na wymioty... Czuję lęk przed czymś strasznym ,ale nieokreślonym. Czytam systematycznie Wasze blogi, ale nie jestem w stanie ich komentować, nie mam sił odpowiadać na komentarze. Uczynienie tego wpisu jest dla mnie nie lada wyczynem i mobilizacją energii. Dziś nie jestem w stanie wyjść z domu, mam wrażenie, że na zewnątrz umrę, coś mnie zaatakuje, zemdleje, no nie wiem. Psy zaraz wyprowadzi tato. On twierdzi, że za duzo czytam i to mąci mi w głowie, lol. Zaczęło się to wszystko w środę, myślałam, że zamorduję Patrycję. Ledwo powstrzymywałam wściekłość na jej kaprysy i ciągły płacz. Następnego dnia okazało się, że dziecko miało 40 stopni gorączki. To wywołało u mnie ogromne poczucie winy. W środę wieczorem czułam się paskudnie i wyłam. W czwartek rano ledwie powstrzymywałam płacz przy dzieciach, czułam, że coś dusi mnie za gardło. Zrobię małą retrospekcję i powrócę do niedzieli wieczór.  Przywieziono do mojej mamy Maksa. Nie mają co z nim zrobić i ulokowali go u nas. W poniedziałek skoro świt wydarłam kapcie do Patrychy. Po powrocie do domu rodziców, mama mdlała i ledwo żyła, tak bardzo nie miała sił zajmować sie Maksem. Starałam się ją wyręczać, choć czułam wewnętrzny bunt. Wtorek przebiegł podobnie, wieczorem padłam ze zmeczenia. Nastała powyżej wspomniana środa. W czwartek Mak nocował już w swoim domu, toteż około godziny 8 00 dołączyła do nas moja mama, celem sprawowania nad moim siostrzeńcem opieki. Ja byłam ledwie żywa, właściwie tylko ryczałam i czułam, że nie jestem w stanie nic robić. Akurat tego dnia miałam wizytę u psychiatry. Doktor się załamał, wyczerpały mu się pomysły, na to jakie leki mi już zapisać, chciał mnie skierowac do szpitala, ale odmówiłam. Zapisał mi więc lit. Jeszcze nie zrealizowałam recepty, bo boję się przytycia. po powrocie do mieszkania siostry, dostałam ataku płaczu. Mama siłą wygnała mnie na spotkanie z terapeutką, bo nie chciałam wyjść. Psycholog wytłumaczyła mi  czym spowodowane jest moje samopoczucie. Tym, że musiałam się opiekować bez swojej zgody (n ikt mnie o to nie prosił) Maksem, Patrycją i mamą jednocześnie, że mam żal do siostry, że ona tylko wymaga, a nie daje n ic w zamian, chce tylko ciągłej pomocy od nas, a uważa dom rodziców za patologivzny, a o mnie mówi jako o neurotyczce (że też nie boi się zostawiac dzieci takim ludziom ja my), że jestem wszystkim potrzebna jedynie jako narzędzie do zaspakajania ich potrzeb, a moje emocje nikogo nie interesują. Nikt się dobrowolnie o mnie nie troszczy, dlatego chorobą wymuszam ludzkie zainteresowanie. I takie tam, podobne klimaty... Na resztę dnia choroba zniknęła, jak ręką odjął. Następnego dnia z aktywnością i zaangażowaniem opiekowałam się dziećmi. Dziś od rana mam obniżony nastrój, ciągle płaczę, klika mi w uszach i mam objawy somatyczne choroby. I tak to wygląda... Tak więc płaczę i czytam o Bin Ladenie. I znowu płaczę, ponieważ nie mogę nic zrobić aby taka krzywda nie działa się już więcej dzieciom, kobietom i zwierzętom. A różne pokroju fanatycy i psychopaci, często w imię wydumanych religii i ideałów kosztem innych, bezbronnych istot, realizują swoje wynaturzone potrzeby. Bolo mnie tez strasznie fakt, iz nie ma wokół mnie żadnych pokrewnych dusz. Jeden kolega okazał się jeszcze większym frustratem, egocentrykiem i nietolerancyjnym narcyzem niż jestem ja sama. Drugi ma poziom intelektualn rozwielitki, co doprowadza mnie do szału i uniemozliwia pozbawiony agresji słownej z mojej strony kontakt z nim. Innych znajomyc nie posiadam. Moja siostra, po przeprowadzeniu z nią asertywnhych rozmów, na temat niemożliwości bycia bliskim osobami (znaczy ja i ona) wzrusza ramionami i mówi: cóż na to poradzę, iż nie mam takiej takiej potrzeby ... Mama twierdzi, iż moja potrzeba rozmów z osobami o przeciętnej inteligencji, chcących wykazać się ampatią w stosunku do mnie, to marzenie ściętej głowy i zbyt duże wymagania. Toteż za przyjaciela i rozmówcę, który przenosi mnie w świat przygód i intelektualnych rozważa pozostaje mi książka, film i blogi. To dziś pobudziło mą skołowaną duszę do ciekawych refleksji, więc polecam:


http://ideasbyrenya.blox.pl/2011/08/Etyka-w-dzialaniu.html

2 komentarze:

  1. Szczerze współczuję, takie nawroty choroby to dla ciebie nic dobrego , tylko ból i cierpienie i wszystko co najgorsze, dobrze ze to już masz za sobą..Przykro mi że musisz wszystko tak znosić.Jedno zdanie mi przyszło do głowy , a zdaje sobie z tego sprawę ze w gdy czujesz się tak podle w tej chorobie i nie panujesz wtedy nad niczym , nad swoimi odruchami i emocjami, ze jesteś za młoda i za piękna aby umierać . Wielkie SORRY jak coś nie tak napisałem. Trzymaj się, jestem z Tobą.

    OdpowiedzUsuń